12 lipca 2018

Od Kesame cd. HG

– Cudnie – mruknęłam pod nosem. Moje słowa nie były skierowane do nikogo szczególnego; rzuciłam je w eter, starając się ujarzmić swoją narastającą frustrację.
Rana na przedniej łapie znów się otwarła. Teraz znów sączyła się z niej krew, ciemna i gęsta, spływała po sierści, zostawiając za sobą pąsowy ślad, aż w końcu wpadała do wody i mieszała się z nią, powoli ją odbarwiając. Stałam tak samotnie pośrodku jeziora, a dokładniej czegoś, co jezioro tylko przypominało; rozległy wodny akwen, jednak zbyt płytki, by w pełni zasługiwać na miano jeziora – to kojarzyło się z dzikością i tonami zimnej wody, w których nurkowanie mogło skończyć się różnie.
Naokoło mnie pływały rozmoczone już liście, ciemnobrązowe, praktycznie ostatnie, które spadły z drzew, a także rozpuszczające się powoli kawałki błota. To sprawiało, że obszar wokół mnie wydawał się jeszcze brzydszy, niż powinien. Poruszyłam zranioną łapą, najpierw w przód, potem w tył, mącąc wodę i unosząc zalegający na dnie piasek, tak, że woda straciła swoją mysią barwę i teraz wyglądała niczym kilkudniowa kałuża.
– C u d n i e – warknęłam raz jeszcze, kiedy drobinki piasku dostały się do rany i nikczemnie wpełzły pod skórę. Zaparłam się i mocnym odepchnięciem, tak silnym, na jakie pozwalały mi moje na wpół sparaliżowane łapy, wysunęłam się w przód, aby dopłynąć do brzegu.
Choć łapa bolała, rozluźnione ciało wydawało się czerpać radość z tego, że chociaż tutaj nie musi wkładać tyle wysiłku w samo poruszanie się. Gdzieś pośród tysiąca myśli i wspomnień odnalazłam to jedno: cichy, zmęczony chorobą głos matki przypominającej mi o tym, że powinnam więcej czasu poświęcać na rehabilitację i rozgrzanie zastanych mięśni. „W wodzie będzie to znacznie łatwiejsze”, mówiła. Jej głos stawał się coraz wyraźniejszy, oznaki zmęczenia i zbliżającej się do niej śmierci coraz bardziej realne.
Przez chwilę zdawało mi się, że rozsadzi mi czaszkę.
Wdech przez nos, wydech przez pysk; odliczanie w górę i w dół, zajęcie myśli czymś pozytywnym. Szare niebo i cichy śpiew ptaków, teraz bardziej przypominający dziki skowyt. A na niebie zaraz zaczną się gromadzić chmury. Skarciłam się w myślach i dopiero po chwili z ulgą zauważyłam, że myśli o matce zniknęły. Potem dostrzegłam, że chyba wariuję, bo prowadzę ze sobą wewnętrzną rozmowę.
Cholerne zalecenia. Ból w łapie. Cholerne rany i cholerne ciało, które tak łatwo da się zniszczyć.
– Wszystko w porządku?
Przez pierwsze ułamki sekund ucieszyłam się, że ją widzę, ale zaraz potem jęknęłam w duchu, napotykając zmęczony wzrok i podkrążone oczy. Nie, nie, nie. Nie teraz, kiedy prawie zapomniałam.
– Cześć, mamo.
– Pomóc ci z tym? – zapytała i skinęła łbem w kierunku zakrwawionej łapy. Wcześniej nie zauważyłam, że jestem na brzegu, a pode mną powoli tworzy się krwista plama.
– Nie, nie trzeba – uśmiechnęłam się, kryjąc tym samym wewnętrzną rozterkę. Tak bardzo nie chciałam jej ranić... Wiedziałam przecież, że jest sama, że nie ma teraz nikogo i mnie potrzebuje. A mimo tego z moich ust wypłynęły kłamstwa i wymówki, brzmiące zaskakująco wiarygodnie. Założyłam przeklęte koło, zapięłam skórzane pasy. Pożegnałam się wesoło i zaczęłam odchodzić, a z każdym krokiem coraz bardziej przygniatał mnie ciężar podjętej decyzji. Zostawiłam ją. Lecz co miałam zrobić, kiedy prawie dusiłam się od zapachu śmierci?

Stuk, stuk. Stuk, stuk. Bez najmniejszego znudzenia wpatrywałam się w uczepionego gałęzi bociana, który teraz rytmicznie walił dziobem w pień. Choć świat walił nam się na głowy, ja śledziłam wzrokiem białe pióra, upstrzone gdzieniegdzie czarnymi plamkami, i zastanawiałam się, jak to się dzieje, że ta mała kreatura nie nabawi się wstrząsu mózgu.
Gdzieś w oddali usłyszałam przyprawiające o ciarki skrzeczenie, zapewne należące do kruka, a potem głuchy dźwięk upadającego ciałka. Uniosłam ucho, potem łeb, a na końcu całkowicie podniosłam się z ziemi, pozostawiając na trawie spory, ubity placek w kształcie wilka z kołami.
Rana zaszyta, futro opłukane i suche. Wszystko wydawało się na właściwej drodze. Razem z Nicolayem zarządziliśmy dwudniowy postój – z czego pół dnia minęło mi w pseudojeziorku – więc teraz spokojnie mogłam pozwiedzać okolicę i poudawać, że wszystko jest w porządku, a te ciągnące się za mną koła to jedynie taka nowa zabawka.
Przez chwilę ogarnęło mnie wrażenie, że ktoś mnie woła. Nie słyszałam swojego imienia, ale je
c z u ł a m, jakby ktoś stał obok i wskazywał na mnie wyczekująco. Rozglądnęłam się z niepokojem, czując przy okazji, jak futro na moim karku powoli się podnosi.
– Harbi? – zapytałam z wyraźną nadzieją w głowie. Nie był to jednak on. Wrażenie pozostało.
Zapach krwi uderzył we mnie nagle, niespodziewanie; wydawało mi się, że od dłuższego czasu poruszam się w chmurze metalicznej woni, jednak dopiero teraz całe moje ciało to odczuło. Nie był to smakowity aromat zwiastujący wyczekiwany posiłek, a stęchły odór gnijącego ciała, które niekoniecznie było mile widziane na drodze powrotnej do domu. Nie zauważyłam wcześniej także tego, że słońce tchórzliwie skryło się za ścianą chmur, a mgła niebezpiecznie opadła na połacie lasu.
Przewróciłam oczami, nie do końca wiedząc, czy mam się bać, czy czuć zażenowana. Panujący klimat był iście horrorowaty i przez moment zastanawiałam się, czy nie zostałam wplątana w jakiś głupi żart.
Chciałam przywołać energię, która dodałaby mi pewności siebie, lecz zamiast znajomego łaskotania w kończynach i przypływu siły nastała nicość i cisza.
Ach, jęknęłam w duchu. Brak mocy.

Kruk, a dokładniej jego resztki, walał się po ziemi. Przez moment łudziłam się, że to stąd ten zapach, lecz głos rozsądku podpowiadał nieśmiało, że jedno martwe ptaszysko nie wydzielałoby tak intensywnego odoru. Wciągnęłam wilgotne powietrze, a jego ostrość zawróciła mi w głowie. Odchrząknęłam i ruszyłam dalej, pewna, że skądś znałam to truchło.
Ale kto wie: może wszystkie martwe kruki wyglądają tak samo?

Harbingerze?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template