2 lutego 2017

Od Cheyenne CD Wuwei'a

Z trudem pokonywałam kolejne metry, walcząc z wciąż zacinającym deszczem. Jego zimne pociski kuły mnie w oczy a rozmiękła przez wodę ziemia, rozpryskiwała się na boki w formie błota, przy okazji brudząc moje furo. Oj, nie taką pogodę lubiłam. Należałam bardziej do zwolenników ciepła oraz cudownego, przygrzewającego słoneczka. O tak, przyjemnego gorąca, ogarniającego w zawrotnym tempie całe ciało. Dokładnie takiego, jakie występuje jedynie podczas lata - mojej ulubionej pory roku. Pozostało jedynie piętnaście dni, do jej astronomicznego początku. Tylko tyle. Jak dobrze.
Znów stąpnęłam, dosyć niefortunnie, prosto na ogromną kałużę, która nieomieszkała dodatkowo chlupnąć na mój brzuch i łapy. Gdy tylko ciecz musnęła delikatnie skórę, po moim grzbiecie przebiegł chłodny, nieprzyjemny dreszcz. Zaczęłam lekko drżeć z zimna a w głowie miałam tylko jedną myśl. Chciałam być już w domu. W swojej jaskini, grzać się pod kocykiem i przymykać z zadowoleniem powieki. To pragnienie było jednak tak bardzo odległe. Pogoda uniemożliwiała zobaczenie czegokolwiek, nie mówiąc już o spowalniającym wietrze, który dął prosto w moją postać. Dodatkowo wszystko wokół wydawało się być dokładnie takie samo, łącznie z szaroburym niebem, zawieszonym gdzieś daleko, nade mną. Nie miałam pojęcia, ile już trwa ta cała ulewa oraz jak daleko mam jeszcze do centrum watahy. Po prostu gnałam przed siebie, zupełnie na oślep, co sił w łapach. Byleby tylko dotrzeć. Byleby nie czuć ciężaru tej wody na swoim ciele.
Gdy po kilku bardzo długich chwilach, ujrzałam przed sobą ciemne zarysy jaskiń, prawie podskoczyłam w miejscu z radości. Serce od razu zaczęło mi szybciej bić w piersi, a łapy dostały wspaniałego zastrzyku sił. Radość i szczęście jakie mnie przepełniły, były wprost nie do opisania. Zupełnie jakbym zażyła jakieś szkodliwe zielsko, które wywołałoby wrażenie złudnej eufori. Ta jednakże była szczerze prawdziwa.
Rozpędzona wpadłam do groty, zadowolona ze swej pierwotnej sytuacji. W końcu nareszcie byłam w domu a nie na zewnątrz, nie na deszczu ani nie gdzie było zimno. Mogłam rozkoszować się ciepłem własnego kąta, bez obaw że coś mnie zmoczy. W zupełnym spokoju.
A Przynajmniej, tak mi się wydawało...
- Co tu robisz?! Wynoś się stąd, ale już, natychmiast! – podniosłam swój głos, gdy tylko ujrzałam Wuwei'a. Kompletnie nie wiedziałam skąd tu się wziął i szczerze, nie obchodziło mnie to. – Zostawiłeś mnie tam samą!
- Sory Batory, myślałem, ze się obudziłaś. – odparł i usiadł.
Posłałam w jego kierunku gniewne spojrzenie. Nie miałam ochoty go tutaj widzieć. W moim własnym azylu, zwłaszcza po tym co zrobił.
Właśnie otwierałam pysk by się odegrać, gdy nagle zakręciło mi się w nosie. Kichnęłam raz, i drugi a wówczas nieproszony gość, roześmiał się. Nie spodobało mi się to za bardzo i w sumie, było bardzo dziwne. Jeszcze przecież nie słyszałam śmiechu samca.
- I co Cię tak śmieszy?! – warknęłam zajadle.
Wuwei zrobił minę podobną do tej, jaką widziałam już w obozie. Tą, po której jego zachowanie, zmieniło się nie do poznania. Był wyraźnie wkurzony, jednak to nie przeszkodziło mu w tym, by przysunąć się bliżej mnie. Nawet z dzielącej nas wtedy odległości jednego metra, czułam bijące od niego ciepło.
- Jesteś rozpalony, ty możesz być chory! – wrzasnęłam od razu, odskakując dalej.
Wtedy usłyszałam coś, czego nie powinnam usłyszeć. To w ogóle nie powinno mieć nawet miejsca.
- To wszystko od patrzenia na Ciebie… - oznajmił.
Nawet nie wiem kiedy, moja łapa powędrowała ku niemu i wymierzyła siarczystego polika, ale z pewnością zrobiła to automatycznie. W końcu należało się mu. Za wszystko co powiedział, zrobił dzisiejszego dnia i za to, że mnie zostawił na polance. Samą.
- Wynocha! – krzyknęłam ostatecznie.
Teraz wilk nie miał wyboru. Wuwei opuścił moją jaskinię, tak szybko jak się w niej zjawił, a ja, cała roztrzęsiona z emocji, usiadłam na ziemi. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że takie słowa padły przed momentem, z jego ust. Nawet to do mnie nie docierało. Nie znałam go przecież, z takiej strony. Ten drań... Kto by w ogóle pomyślał że jest zdolny, do wywoływania takich sytuacji. Absurd!
Jeszcze bardziej rozzłoszczona niż przedtem, otrzepałam się energicznie z wody. Przez całe to zajście, zupełnie zapomniałam o tym, że moja sierść, wyglądała jak sto nieszczęść. W dodatku, właśnie taką zobaczył mnie basior. Zrobiło mi się wstyd za siebie. Jak ja tak mogłam...!?
Gwałownie zerwałam się ze swojego dotychczasowego miejsca i poczęłam zagłębiać się bardziej w norę, zmierzając wprost do sypialni. Było to jedne, jedyne miejsce, tak dobrze mi znane, w którym mogłam zawsze sobie posiedzieć, poleżeć i porozmyślać. Ewentualnie również spać. Stanowiło ono dla mnie oazę, podobną do tych, gdzie boginie zaznawały uciechy oraz świętego spokoju. W tym przypadku to ja tutaj byłam jako bóstwo, i to ja zaznawałam ukojenia. Wszystko w naturalnej harmonii, skąpane.
Dotarwszy całkowicie do pokoju, stanęłam przed fragmentem wielkiego lustra. Wyglądałam tak odrażająco, że nawet szkoda było na mnie patrzeć. Szybko więc, wysnułam z futra wszelkie pióra i pościągałam kolczyki, odkładając je gdzieś na bok. Następnie bez namysłu, wskoczyłam na wielkie jak dla mnie łoże, od razu opatulając się w miękki kocyk oraz oczekując napływu ciepła. Tego jednak nie otrzymałam. Gruby materiał nie dostarczał ani grama przyjemnego odczucia a zamiast tego, zrobiło mi się zimno. Wkrótce zaczęłam się nawet trząść, zgrzytając cicho zębami. Jasne stało się wtedy to, że żywioł najwyraźniej zdołał odcisnąć na mnie swe piętno a jeszcze bardziej dopomogło mu w tym moje osłabienie.
Po raz kolejny w tym dniu, kichnęłam cicho jeszcze bardziej się kuląc. Prawdę mówiąc nie czułam się teraz najlepiej. Dodatkowo coraz bardziej zaczęłam odczuwać zmęczenie, związane z wysiłkiem jaki włożyłam w bezustanny bieg podczas ulewy. Przymknęłam więc, ociężałe powieki i wkrótce usnęłam...

- - - 

Ze snu zbudziłam się tuż nad ranem, a dokładniej coś wyrwało mnie ze snu. Nieznanego pochodzenia trzask. Z początku ten obcy dźwięk, wydawał mi się zwykłą omamą. Kiedy jednak usłyszałam go poraz kolejny, zaczęłam się nieco niepokoić. Ktoś był w mojej jaskini? Postanowiłam to sprawdzić.
Opatulona kocem, ześlizgnęłam się z łóżka i szybkim krokiem udałam się do miejsca, z którego słychać było owy dźwięk. Zdziwiłam się bardzo, gdy w komnacie poprzedzającej wyjście z jaskini, odkryłam jarzące się ognisko. Nie przypominałam jakoś sobie bym sama je rozpaliła. Nawet nie posiadałam takiej nocy by wywołać ogień. Czyja była to sprawka?
Zbliżyłam się bardziej do ognia, od którego emitowało wspaniałe ciepło. Jego krwisto-pomarańczowe płomienie tańczyły wesoło, co rusz ginąc gdzieś pośród żółtego blasku. Gałązki natomiast trzaskały, im do rytmu, tworząc własną chaotyczną pieśń. Dalej wpatrywałabym się w palenisko, gdybym nie usłysza tajemniczych kroków. Wtedy mój wzrok natychmiastowo przeniósł się ponad niebezpieczny ogień. Cień wilka przemknął po ścianie a wtedy moim oczom ukazał się...
- Co ty tu robisz!? - warknęłam ochryple.
W moją stronę zmierzał właśnie Wuwei, z garścią patyków w pysku.

Wuwei?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template