25 lutego 2017

Od Boomerang - Powrót

I znów trzeba wstać. Wstać i znów oddychać. Oddychać, czyli ciągnąć to coś, w co się wpakowałam. Pamiętam jakby to było ledwie wczoraj, a przecież minęło już tak dużo czasu od tamtego dnia...

~~~

Była wojna z potworami, a ja, jak co dzień obudziłam się w moim legowisku. W Centrum. Musiałam się tu przeprowadzić, po tym jak bestie opanowały teren, na którym znajdowała się moja jaskinia. Obudziłam się i przetarłam oczy, mimo, że tak czy siak nic nie widziałam. Kręciłam się wówczas bez celu po naszej bazie, co jakiś czas potykałam się o inne wilki. Wszędzie dało się wyczuć wojenne napięcie.
Na co ty się tu przydajesz? Jesteś kulą u nogi! Bo co ty możesz? Zacytować wojownikom Platona!? - Tak, moje myśli zdecydowanie nie należały to najszczęśliwszych. Jakby tego było mało, wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą. Przypomniałam sobie jak parę wilków z Wędrownej Watahy, której kiedyś towarzyszyłam, mówi do siebie z lekkim obrzydzeniem: "A co z parchem?", "Nie wiem, jak dalej będzie się tak wlec to niech sam sobie radzi." Szczerze nienawidziłam tego przezwiska. Parch.
"Ej, Parchu! Pośpiesz się!!" - wydarł się wtedy jakiś wilk. Brak wzroku został mi niejako wynagrodzony świetnym słuchem i węchem, a oni zachowywali się jakbym była przygłucha! "J-Już idę..." - wykrztusiłam, bo właśnie przechodziłam atak kaszlu. Rozpaczliwie spróbowałam zorientować się w terenie, węsząc i uważnie nasłuchując. Zajęło mi to dłuższą chwilę, a wataha coraz bardziej się oddalała. "Co z Parchem?" - usłyszałam głos. Był to głos jedynego wilka z całej tej watahy, który zdawał się nawet mnie lubić. Basior o chropowatym tonie. Nigdy co prawda nie wymieniliśmy się imionami, zresztą wszyscy nazywali mnie Parchem, lecz w zapamiętywaniu głosów zawsze byłam mistrzem."Daj sobie spokój..." - mruknął ktoś inny. Basior jeszcze chwile stał i patrzył jak próbując nadążyć przewracam się ryjąc pyskiem w błoto. Drgnął lekko, wyczułam to trochę węchem, trochę słuchem. Starałam się jakoś pozbierać, wataha już znikała mi z zasięgu nosa i uszu.

Basior odwrócił się z cichym westchnieniem. "Powodzenia..." mruknął jeszcze na odchodnym, zanim ruszył szybkim krokiem za swoją watahą.
Wszystko to kołatało mi w głowie... I za nic nie dawało spokoju. Mój mózg ciągle odtwarzał te sceny na nowo. Oddział jakiś wojowników przeszedł szybko przez Centrum, niosąc ciężko rannych. Stratedzy proponowali coraz to nowe sposoby na osaczenie wroga. Uzdrowiciele mieli pełne łapy roboty. A ja już wiedziałam. Wiedziałam co zamierzam i że nic mnie od tego zamiaru nie odciągnie. Przeszłam przez całe Centrum, aż do wyjścia z bezpiecznej kryjówki, nikt mnie nie zatrzymał, wszyscy byli zbyt zabiegani. Wyszłam i natychmiast skierowałam się do granic watahy. Nie spotkałam żadnego wilka, żadnego potwora, nawet zwierzęcia. Niby powinno mnie to cieszyć, lecz miałam nieodparte wrażenie, że wszystkie bestie dobrze wiedziały o tym, że ten wilki jest całkiem bezbronny i nawet jeśli by bardzo chciał, to nie jest w stanie wyrządzić im najmniejszej chodź by krzywdy. Gdy znalazłam się tuż przy granicy terytorium watahy, zaczęłam biec. Biec tak, jak jeszcze nigdy w swoim życiu nie biegłam, bo nigdy tego wcześniej nie robiłam. Chyba że jako szczeniak. Nie patrzyłam na drzewa i kamienie, raz za razem obijając się o pnie. Byle dalej.
Poobijana, rozpędzona, ślepa; najgorsze połączenie z możliwych. Nic dziwnego, że stało się to, co się stać musiało.

~~~ 

I tak oto znalazłam się w tak beznadziejnej sytuacji. Siedząc z pułapce zastawionej przez ludzi. Był to głęboki dół, w którego dnie zakopano wielkie szpikulce, mające przekłuć każde ciało, które tam wpadnie. Ja upadłam miedzy dwa takie kolce, raniąc się w bok. Rozcięcie krwawiło, blizna zapewne pozostanie mi już do końca życia. Jak udało mi się tak długi przeżyć? Co pewien czas w pułapkę wpadał jakiś nieszczęsny lis czy zając, wiewiórka, pożerałam wszystko, piłam brudną deszczówkę. Niezwykle trudno było poruszać się w tym dole, wszystko pachniało tak samo, jedynymi dźwiękami były ciche pluski gdy padało i bulgoty błota, ewentualnie przedśmiertne jazgoty zwierząt. Tkwiłam tam już nie wiadomo jak długo, może z rok? Mogłabym użyć mocy i wyczarować schody czy coś, ale do tego potrzebna jest energia, a mi ledwo jej starczyłoby każdego ranka budzić się i dalej żyć. Sama przez cały ten czas. Gadałam sama do siebie, o niczym. Najwyraźniej te obszary nie należały do żadnej watahy, w przeciwnym razie już dawno zostałabym odnaleziona. Gdyby tak przyszli tu chociażby ludzie i po prostu mnie zabrali! Chyba zapomnieli o tej pułapce, a kto ich tam wie. Wiele razy kusiło mnie, by najzwyczajniej w świecie rzucić się na jeden ze szpikulców i to wszystko zakończyć... Myślałam wtedy o WSO. Co tam się dzieje? Czy wojna skończona? Czy skończona wygraną? Ile wilków zginęło? Czy ktoś w ogóle zauważył moje zniknięcie? Jak tam się sprawy mają? Czy wszystko jakoś się ułożyło? Czy kiedyś tam wrócę?? To ostanie pytanie trzymało mnie przy życiu. W chwilach największego głodu i zwątpienia zawsze wyobrażałam sobie, jak by wyglądał mój powrót do Watahy Smoczego Ostrza. Czy ktoś by mnie rozpoznał? Czy by się cieszyli? Myślałam wtedy o tej radości, wyobrażałam sobie uradowane twarze. Mimo, że od szczenięcych lat, kiedy to straciłam wzrok, niedane mi było wiedzieć cokolwiek z wyjątkiem biało-czarnych plam. I tak co dnia.
Ale dziś będzie inaczej... To ten dzień... Czułam to.

Ktoś chętny na odnalezienie mnie? :(

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template