Był brązowy z przebłyskami bieli. Miał żółte oczy. Wpatrywał się nimi we mnie.
- Jak się nazywasz..? - zapytał podejrzliwie.
- Taiyō Dihibatan proszę pana - odpowiedziałam grzecznie, tak jak uczyli mnie rodzice.
- Pierwszy raz cię spotykam. Jesteś nowa w watasze?
Wataha. Tak to nazywają.
- Tak, proszę pana.
- Nie mów do mnie ,,proszę pana". Aż tak stary chyba nie jestem, co?
Zmieszałam się nieco. U nas każdy chciał, żeby zwracać się do niego niczym uniżony sługa, ,,podnóżek", jak mawiała Shams.
- Jestem Oracle - przedstawił się. Zaskoczona nadal milczałam. - A ty, maleńka, jak masz na imię?
- Taiyō Dihibatan - odparłam i w pierwszym odruchu chciałam się poprawić: ,,proszę pana".
- Masz tu kogoś? - wypytywał dalej.
Pokręciłam głową.
- A... Zapoznałaś sie już z kimś? Z De La Irian chociażby? - widząc, że znów kręcę łebkiem ciągnął dalej - To chodź. Spodoba Ci się. Ma tak samo dziwne imię jak ty.
To zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Dla nas właśnie ,,Oracle" byłoby dziwnym imieniem. Imię powinno być długie, jak mówi stare przysłowie.
Ciekawe, jak brzmi pełne imię tego De La Irian.
Przełknęłam ślinę, kilka razy próbując zdobyć się na odwagę, by zadać to pytanie. W końcu udało mi się cicho wyjąkać:
- A jak brzmi pełne imię?
- Słucham? - uśmiechnął się.
- Jak brzmi jego pełne imię?
- Nie pamiętam. Mówimy jej Gwen, więc chyba Gwendolin, jakoś tak. I jeszcze jedno. To waderka.
Ruszyłam za nim dalej. Przyprowadził mnie przed jaskinię szczeniąt.
- Nie ma jej - zmartwił się - Ale zobacz, są tu inne szczeniaki. Nicolay chociażby...
Kiedy żegnał się ze mną, spytałam nagle:
- Przyjdzie pan jutro?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Jutro? Mogę przyjść.
Dzisiaj cały dzień pada i już raczej nie przestanie. Wpatruję się w świat poza jaskinią. Nie przyszedł. Przynajmniej narazie...
<Oracle?>