***
- Słuchaj, musisz mu powiedzieć – mówił rosły, czarny smok o długich i bardzo silnych skrzydłach. Nie wiedziałem do kogo mówił, bowiem byłem w jakimś pomieszczeniu… Nie mogłem się ruszyć stamtąd, ale widziałem tego smoka zza kotary.
- Nie. Już Ci mówiłam. Nie powiem mu! – mówił jakiś kobiecy głos. Mogli to być moi rodzice, których… szczerze powiedziawszy, nie pamiętałem?
- To chociaż Wi nie okłamuj! Wiem, że zależy Ci na niej bardziej. – mówił smok, podnosząc coraz bardziej głos. Jednak to nie był jeszcze krzyk. – Bardziej, niż na nas dwóch – dodał.
O co u diaska mogło im chodzić? Czyżby mówili o mnie i o Weiwu? Moja matka bardziej kochała swoją córkę, niż mnie? A co z ojcem? Dlaczego się kłócili? Scena została zamazana tak, że znowu gdzieś poleciałem w czasie… Tym razem byłem w jaskini Weiwu. Ale jej nie było. Tak, dokładnie pamiętałem tą sytuację. To ja wziąłem od niej bransoletę ojca, żeby jej się nie dostało. Nigdy się nie dowiedziałem od siostry, dlaczego mu ją zabrała. Chciałem się zapytać, ale nigdy nie było ku temu okazji. Może gdybym więcej czasu z nią przebywał, to nasze stosunki byłyby lepsze? Albo gdyby nie ta wojna, która powstała następnego dnia? Pamiętam, jak ojciec mnie w tedy zbił – gdy powiedziałem, że to ja mam bransoletę. Weiwu tłumaczyła, że to ona mu ją ukradła, ale było jasne kto jest złodziejem. Ten, kto miał przedmiot. Ja.
Znowu się przeniosłem w czasie, tym razem tylko o jeden dzień. Dzień, w którym rozpoczęła się wojna z innymi smokami. Cały lud miał dosyć rządów naszych rodziców, dlatego zaczęli walczyć. Połowa smoków odeszła z wojska – woleli walczyć z ludem. Albo z tymi którzy mieli większą szansę na wygraną. Byłem w tym samym miejscu co przedtem. Matka powiedziała Weiwu, żeby uciekała. W tedy zorientowała się że i ja tam jestem. Przywołała mnie do siebie i powiedziała, żebyśmy oboje uciekali. Oni tutaj będą, zostaną, bo muszą… Ale my nie musieliśmy, więc… uciekliśmy. Odlecieliśmy, od tak, pozostawiając rodziców samych sobie. Oni zginęli – jakby nie patrzeć, dobrze im tak. Z jednej strony było mi smutno, ale z drugiej… cieszyłem się. Matka zawsze bardziej lubiła moją siostrę, a niżeli mnie. Zawsze poświęcała jej więcej uwagi, a niżeli mi. A ojciec… był po prostu surowy i tyle.
Znów przeniosłem się w czasie… Do naszego powrotu, gdy ja i moja siostra postanowiliśmy w końcu wrócić do domu. Jednak to, co tam zastaliśmy… Panował władca, który był gorszy od naszego ojca. Na domiar złego przystawiał się do mojej siostry, która sobie tego nie życzyła. Wyszła z tego nie mała bójka i obydwoje wylądowaliśmy w celi.
- Przez Ciebie się tutaj znaleźliśmy – powiedziała Weiwu.
- Wolałaś, żeby się do Ciebie przystawiał? – zapytałem. Na tym nasza wielce długa rozmowa się zakończyła. Kilka dni później moja siostra wpadła na pomysł, że mnie uwolni. Że ja sprowadzę posiłki i że ja wraz z innymi ją uratuję stąd. Nie wierzyłem jej zbytnio, ale w końcu się poddałem i wysłuchałem, co miała mi do powiedzenia.
Tak, wydostałem się, byłem wolny! Teraz nie pozostało mi nic innego, jak odnalezienie jakichś smoków, które będą chciały mi pomóc w odbiciu mojej kochanej siostrzyczki. To było najważniejsze zadanie. Po wielu próbach i błędach znalazłem pięć smoków. Powiedzieli, że pomogą mi ją uratować. Zanim jednak ruszyliśmy do boju, musieliśmy opracować plan całej tej bitewki. Do tego musiałem ich nauczyć paru sztuczek i objaśnić co mniej więcej gdzie się znajdowało w zamku. Musieliśmy być przygotowani przecież na wszystko. Przez to, ile z nimi przebywałem czasu… zaprzyjaźniliśmy się. Nigdy nie miałem takich przyjaciół, jak oni.
- To co, jutro ruszamy? – zapytał Diego. Uśmiechnąłem się do niego i pokiwałem twierdząco głową. To był ten dzień, gdy wszystko miało się zmienić. Gdy Weiwu miała zostać uratowana, uwolniona z więzienia.
Niestety, wszystko się zepsuło. Któryś z pięciu nas zdradził i uciekł, a pozostała czwórka została zabita przez najlepszego wojownika od króla. Uciekłem znowu z małą pomocą mojej siostry. Tym razem jednak postanowiłem, że najpierw poznam tych, z którymi będę chciał się wybrac na taką wyprawe, a dopiero później się wybiorę. Jednak musiałem znaleźć i zdobyc zaufanie… I do tego wszystkiego wykonać jakieś durne zadanie króla…
***
Ocknąłem się i rozejrzałem dookoła. Byłem w jaskini Cheyenne. Powoli wstałem, już mi się nie kręciło tak w głowie, jak poprzednio.
- Ren! – krzyczała wilczyca ze swojej sypialni. Spojrzałem w tamta stronę. Lekko się przeraziłem i pobiegłem tam. W tym czasie zacząłem myśleć, kim u diaska był Ren?
- Nie! Ren! Ren! – krzyczała Cheyenne, wiercąc się. Podszedłem do niej by ja obudzić, ale uderzyła mnie łapą. Nieświadomie, ale jednak to zrobiła.
- Obudź się! – krzyknąłem do niej, bojąc się podejść. Niestety, marne były szanse, jak śnił jej się jakiś okropny koszmar… Przypatrywałem się jej, aż w końcu zobaczyłem, że otworzyła oczy.
- Co się dzieje?! – zapytałem, tym razem podchodząc do niej. Uniosła znacznie głowę znad miękkiej pościeli. Podszedłem jeszcze bliżej.
- Krzyczałaś przez sen… - oznajmiłem niespokojnie. – Czy wszystko w porzadku? – dodałem. Na moje pytanie odpowiedziała mi głucha cisza. Wilczyca nad czymś myślała, to było jasne i do zobaczenia gołym okiem. W tedy coś dostrzegłem… Coś, co mnie bardzo zaciekawiło.
-Zaraz… Ty płaczesz? – zapytałem, dostrzegając kolejną łzę. Miała czerwone oczy. Chey pospiesznie się ich pozbyła.
- Nie – odparła twardo, ale głosik lekko jej się załamał. Przekręciłem oczami i westchnąłem. Odwróciłem się w stronę wyjścia z pokoju. Chciałem iść dalej spać. Tym bardziej, że i ja nie miałem zbyt dobrego snu. Wolałem jej jednak o tym nie wspominać.
- W takim razie, odpoczywaj dalej – rzuciłem, ruszając ospałym krokiem.
- Nie, czekaj! – prawie krzyknęła do mnie, gdy ja byłem w progu. Spojrzałem na nią zdziwionym wzrokiem. Nie spodziewałem się czegoś takiego, bo… po co mogła mi kazać czekać?
- Czy… czy mógłbyś mnie przytulić..? – wyjakała niepewnie. Zatkało mnie, nie przeczę. – Proszę… - dodała. Teraz już całkowicie nie wiedziałem co ona zamierza. Nabijała się ze mnie, czy… co?
- Ee…. – zacząłem, ale nie wiedziałem co odpowiedzieć. Moja mina jednak mówiła sama za siebie…
- Nie ważne! – szybko powiedziała wilczyca i znowu położyła się, odwracając do mnie plecami. „HE?! CO TO BYŁO?!” pomyślałem sobie. Westchnąłem i poszedłem znowu na swoje miejsce. Położyłem się i zasnąłem.
Gdy się obudziłem, obok mnie, wtulona we mnie, leżała Cheyenne. Spojrzałem przed siebie i zacząłem się zastanawiać, co ja robiłem w nocy…
<Cheyenne? Wybacz, że taki zastój, nie miałam pomysłu ;_; >