Tak w sumie nawet nie dosłyszałam początku, ale z radością i ogromnym uśmiechem wyskoczyłam z krzaków. Otrzepałam się z liści i machnęłam łbem, aby grzywka za bardzo nie wchodziła mi w oko.
Stanęłam oko w oko z waderą.
Miała miodową, prawie brązową sierść i niebieskie oczy, przypominające wodę. Na pysku miała sztuczny uśmiech, a jej głowę zdobił wianek z fioletowych, polnych kwiatów. Była wyższa ode mnie, ale nie tak bardzo, abym musiała zadzierać głowę, aby na nią spojrzeć. Na jej szyi wisiał naszyjnik z wisiorkiem w kształcie krzyża.
A gdyby go teraz pacnąć łapą...
Nie! Dobre pierwsze wrażenie, pamiętaj.
Przyjrzałam się jej bardziej i dostrzegłam kolor wyblakłego różu, prawie szarości. Widocznie była czymś przygnębiona.
Ale to nic, zaraz ją rozweselę.
- Jak się nazywa przytakująca sowa? — zapytałam ze śmiechem.
Spojrzała na mnie zszokowana.
- Taksówka! — wyjaśniłam.
Cisza.
Ale po chwili wadera roześmiała się, ukazując kły. Dołączyłam do niej i po chwili obie tarzałyśmy się ze śmiechu.
Ja pierwsza przestałam, ocierając łapą łzy śmiechu.
- Jestem Madness — przedstawiłam się.
- Coraya — odparła, uśmiechając się szeroko.
Jej aura momentalnie pojaśniała, ale nadal była lekko szarawa.
Co tu zrobić, aby była wesoła?
No cóż, pomyślimy.
- Jest tu jakaś wataha? Bo tak szukam i szukam towarzystwa... — zaczęłam.
- Podobno — odpowiedziała.
- To co? Idziemy poszukać Alfy?
Coraya?