- Hej, Tara, wstawiaj.
Niski szept koło mojego ucha wyrwał mnie ze słodkich objęć Morfeusza, jednak nie na tyle skutecznie abym wstała.
- Jeszcze chwilka... - wymamrotałam, zaciskając powieki.
- To może chociaż będziesz kontynuować swoją drzemkę gdzie indziej, co? Tutaj nie jest zbyt wygodnie, a jeśli tylko przejdziesz...
Z ciężkim westchnięciem podniosłam się na łapach i spojrzałam na niego zaspanym - ale wciąż morderczym! - wzrokiem.
- Dlaczego mówisz do mnie takimi złożonymi zdaniami o tej porze?
Uniósł brew, a w jego oczach wykryłam rozbawienie.
- Jest południe, zresztą całkiem późne.
No i nóż prosto w plecy.
- CO?! - wrzasnęłam, momentalnie się przebudzając. - Jakim cudem?! Dlaczego budzisz mnie tak późno?!
- Uznałem, że przyda ci się trochę snu.
- Świetnie, że to ze mną przedyskutowałeś, no naprawdę dziękuję, mężu.
Prychnął i szturchnął mnie w bok, a ja lekko się zachwiałam. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, a ja jedynie potrząsnęłam głową, siląc się na zmęczony uśmiech.
- Po prostu ostatnio doszło sporo wilków, a ja staram się to wszystko dokumentować. Tyle, że ostatnio trochę o tym zapomniałam i mam dużo braków...
Rozglądnęłam się po pomieszczeniu i dopiero teraz zrozumiałam, że zasnęłam właśnie nad tymi nieszczęsnymi papierami. Odchrząknęłam, omiatając to wszystko wzrokiem.
- Gdyby tylko była tu Serafina... - szepnęłam sama do siebie.
- Przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć.
W podzięce musnęłam go nosem, lecz nie odpowiedziałam. On sam ma dużo na łbie przez As'a.
Ruszyłam do wyjścia i rzucając niezgrabne "wychodzę!" pognałam przed siebie, nareszcie czując wiatr w futrze. Oddech przyśpieszył, serce łomotało w piersi, a łapy niosły w nieznanym mi kierunku. Poczułam go. Był obok, biegł równolegle ze mną, doskonale się maskując. Uśmiechnęłam się pod nosem, gwałtownie hamując.
- A więc wróciliście? - zapytałam, wpatrzona w wyłaniającą się z zarośli sylwetkę.
- Nie do końca.
Uniosłam brew, wyczekując pojawienia się starszego z braci.
- Gdzie Racolo?
- Właśnie o tym chciałem porozmawiać.
Zamrugałam, odruchowo cofając się o krok. Teraz, gdy widziałam go w całej okazałości, zatkało mnie. Zamiast lewego oka miał ciemnoczerwoną dziurę, a cały lewy bok przecinała gruba blizna.
- Romino - szepnęłam i zacisnęłam zęby. - Co się stało?
Westchnął, wbijając we mnie pozostałe mu ślepię. Przełknął ślinę, wydawał się nieobecny.
- Mieliśmy... małe komplikacje.
- Gdzie Racolo? - powtórzyłam pytanie, sama nie wiedząc, czy chcę znać odpowiedź.
- On nie żyje, Taravio.
Te słowa zagrzmiały mi w uszach, a ja poczułam, jak miękną mi łapy. Odwróciłam wzrok, a słone łzy już spływały po moim nosie i wsiąkały w ziemię. Podeszłam do niego i bez słowa wtuliłam się w jego futro. Napiął mięśnie i zadrżał, jakby bojąc się dotyku, a później cofnął się, błądząc wzrokiem po ziemi. Otworzył pysk z zamiarem powiedzenia czegoś, zamknął go, po czym jednak odezwał się cicho, ale stanowczo.
- Przepraszam, ale muszę wracać.
Wzięłam głęboki oddech, starając się zapanować nad ciałem. Zimne powietrze lekko otrzeźwiło mój umysł.
- Gdzie?
Nie odpowiedział, jedynie odwrócił się i wolnym krokiem ruszył do przodu.
- Romino.
Wciąż parł naprzód, głuchy na moje wołanie.
- Romino!
Nic. Cisza. Jedynie pusty dźwięk jego kroków, niesiony niemym echem po lesie. Załkałam, znów nie mogąc nad sobą zapanować. Nie odwrócił się, nie przybiegł i nie pocieszył. Nie przytulił, nie powiedział, że wszystko się ułoży. Może dlatego, że teraz to on potrzebował wsparcia?
Pobiegłam na wzgórze, jedno z najwyższych w watasze, i utworzyłam prowizoryczny, prosty krzyż. On lubił prostotę. Później wbiłam go w ziemię, chociaż nie miałam jego ciała. Na końcu zawyłam, cicho, przeciągle, mając nadzieję, że to choć trochę mi pomoże.
Ale nie pomogło. Bo nie wiedziałam nawet dlaczego i jak zginął.