18 lutego 2017

Od Itana CD Scar

Scar weszła do mojej jaskini. Na jej twarzy zagościło przerażenie, gdy zobaczyła moją ludzką postać opierającą się o ścianę.
- Spokojnie, to ja. Itan.
Zapewniłem ją, jednak ona wciąż patrzyła na mnie podejrzanie. Na dowód zmieniłem się na chwilę w wilka, po czym znów w człowieka. Wadera uśmiechnęła się nieśmiało i spytała:
- Dlaczego jesteś... taki?
- Muszę się przyzwyczaić. Wyjeżdżam do Wielkiej Brytanii.
- Ale po co tam...
Położyłem jej palec na ustach.
- Dowiesz się w swoim czasie.
- A nauczysz mnie transformacji?
Ucieszyło mnie to pytanie, więc tylko zamknąłem oczy i pokiwałem twierdząco głową. Szczerze? Nie spodziewałem się, że pójdzie jej aż tak dobrze. Nie musiałem tłumaczyć długo, by udało jej się przemienić.


Wyglądała tak pięknie... jej oczy przypominały ogromne szafiry, a usta miały kolor świeżych malin.
Uśmiechnąłem się do niej zawadiacko i zacząłem bawić się jednym z kosmyków jej śnieżnobiałych, pofalowanych niczym fale na morzu włosów. Dziewczyna spojrzała mi w oczy, a ja w jej. Nasze twarze powoli się do siebie zbliżały. W końcu masze usta się spotkały. Chciałem, by ta chwila trwała wiecznie, jednak ona ją przerwała i wtuliła się w moje ramię.
- Musisz wyjeżdżać? - szepnęła.
- Spokojnie, przecież wrócę. Poza tym mamy jeszcze mnóstwo czasu...
Tak mi się zaledwie wydawało. Trzy tygodnie minęły jak jeden dzień. W końcu musiałem opuścić tereny Watahy Smoczego Ostrza. W końcu największy diament w Ameryce sam się nie ukradnie.
- Gdybym nie wrócił po tygodniu, znaczy że mnie złapali... - powiedziałem do wadery otwierając portal.
Scar przemieniła się w człowieka i lekko stając na palcach pocałowała mnie w policzek.
- Uważaj na siebie. - mruknęła unikając kontaktu wzrokowego.
Ostatni raz spojrzałem w jej stronę i wylądowałem w innym wymiarze. Miałem szczęście, że pojawiając się znikąd na środku ulicy nikt mnie nie zauważył. Udałem się do domu Edwarda - mojego starego przyjaciela. Mieszkałem u niego za szczenięcia, potem nauczyłem się działać na własną rękę.

***

Minęły już trzy dni od mojego przybycia. Dzisiejszej nocy miałem się włamać do najpilniej strzeżonego skarbca na kontynencie. W tym wymiarze obecnie panowało lato, więc na ogół było wystarczająco jasno bym wszystko widział, a nikt nie dostrzegł mnie. Pod osłoną mroku dotarłem na miejsce. W ludzkiej postaci nie mogłem się teleportować, więc musiałem wejść do środka tradycyjną metodą. Przy wejściu stało dwóch strażników. Bomba z dymem usypiającym powinna wystarczyć. Wyjąłem ją z kieszeni, włączyłem obliczanie i zza rogu podrzuciłem pod ich nogi. Ludzie tylko spojrzeli na dziwne urządzenie i zapadli w głęboki sen. Idioci... Zabrałem jednemu klucze i bez problemu wszedłem do środka. Rozejrzałem się dookoła, lecz ku mojemu zdziwieniu nikogo nie zastałem. Udałem się do sali z monitoringiem. Zaszedłem siedzącego tam faceta od tyłu i lekko go przydusiłem, tak by stracił przytomność, a nie umarł. Odłączyłem zasilanie w całym budynku. Spokojnym krokiem udałem się do skarbca. Po drodze znokautowałem paru typków... nie wnikajmy w szczegóły. Przy sejfie znajdował się zamek na linie papilarne.
~ Cholera... mogłem to przewidzieć ~ pomyślałem ~ Chociaż może nie wszystko stracone...
Wziąłem taśmę i przykleiłem do wskazującego palca nieprzytomnego (albo martwego... ciężko stwierdzić) strażnika. Zdjąłem mu obrączkę i wyjąłem z małego plecaka świeczkę. Swoją drogą nie wiem co robiła świeczka w moim plecaku... pewnie Edward mi spakował, bo wiedział że się przyda. Przykleiłem obrączkę do taśmy z odciskiem i zapaliłem świeczkę. Jej topniejący wosk spływał prosto do okręgu. Gdy wystygł wypchnąłem go z kółka i przyłożyłem do czytnika linii. Ciężkie, żelazne drzwi otworzyły się, a ja po kilku krokach znalazłem się w sporych rozmiarów pomieszczeniu, wypchanymi złotem i innymi skarbami. Mnie jednak interesował jedynie diament. Znajdował się w gablocie tuż przede mną. Wokół niego powinny znajdować się wiązki laserowe, jednak z powodu odcięcia prądu mogłem spokojnie zdjąć szklaną pokrywę i wyjąć cenny kamień. Po niedługim czasie byłem już z powrotem w domu przyjaciela.

***

Obudził mnie blask wschodzącego słońca. Zadowolony z wczorajszej misji udałem się do kuchni. Zastałem w niej przyjaciela robiącego śniadanie. Mimo iż odkąd ostatni raz go widziałem minęły trzy lata, ona nie zmienił się ani odrobinę. Wprawdzie magiczne wilki starzeją się szybciej od czarodziei, jednak mógłbym stwierdzić że ten akurat zatrzymał się na etapie dwudziestu dwóch lat. Wciąż miał te same piwne oczy i te same niebiesko-zielone włosy. Zadowolony postawił na stole dwa talerze makaronu z boczkiem i dwie szklanki soku pomarańczowego. Zacząłem jeść swoją porcję, gdy z korytarza dobiegł dźwięk zapartego pukania w drzwi. Edward, zupełnie jakby spodziewał się gości otworzył bez patrzenia kogo wpuszcza. W progu pomieszczenia zjawili się strażnicy. Jeden z nich skuł mi na plecach ręce kajdankami i zmusił do wstania z krzesła.
- Pan z nami - mruknął drugi.
- I z duchem twoim - zażartowałem, choć wcale nie było mi do śmiechu.
- To za to, że wtedy uwiodłeś Lily i mnie z tobą zdradziła. - rzekł z szerokim uśmiechem mój "przyjaciel".
Z żalem w oczach patrzyłam na niego, gdy policjanci wyprowadzali mnie z domu. Brutalnie wepchnęli mnie do policyjnego samochodu i pojechali w miejsce, którego bałem się odkąd pamiętam. Pojechali w miejsce, na którego wspomnienie strach budzi się w sercu każdego kryminalisty, czy złodzieja.

***

Moja cela była pilniej strzeżona niż pozostałych. Czyżby wiedzieli, że jestem kimś innym? Że nie pochodzę z tond? Właściwie nie powinienem się dziwić, byłem jedyną osobą, której udał się włam do tego skarbca i gdyby nie Edward nigdy nie odzyskaliby tego diamentu. Po raz drugi nie udało mi się go ukraść, pierwszy raz dałem się złapać... spróbuję trzeci raz, gdy stąd wyjdę. O ile w ogóle wyjdę...
Noc była chłodna, a celi pilnował już tylko jeden kafel. W mojej kieszeni wciąż znajdowała się jedna bomba usypiająca. Czyżby naprawdę jej nie zauważyli? No cóż... nie zostało mi nic innego, jak tylko ją wykorzystać. Tak, jak wcześnie, włączyłem obliczanie. Gdy dym się uwolnił, wstrzymałem oddech, by również nie zasnąć i zabrałem klucze strażnikowi. Wokół był tylko ten, wiec spokojnie mogłem otworzyć celę i wyjść. Po niedługim czasie włączył się alarm. Musiałem się śpieszyć. Jeśli mi się nie uda, wrócę tam w podwojoną ochroną. Wtedy zostanę tam na wieki. W moich oczach można było dostrzec przerażenie, gdy w moja stronę zbliżało się trzech policjantów.
- Dasz radę It! Dla Scar! - powiedziałem sam do siebie.
Dalszy ciąg zdarzeń był niczym z amerykańskiego filmu. Jeden z nich padł na ziemię w wyniku mojego ciosu. Zabrałem mu pistolet i postrzeliłem pozostałych dwóch. Podobnym sposobem załatwiłem pozostałych i udało mi się uciec. Wróciłem do domu z pustymi rękami... W jaskini było wyjątkowo cicho, jak na południe.
- Scar, wróciłem! - krzyknąłem na cały dom.
Nikt się nie odezwał. Wszedłem do salonu.
- Scar?
Wciąż cisza... na kanapie leżała biała, lekko podarta kartka.

Mamy twoją Scar. Wiesz gdzie nas szukać.

Na język cisnęło mi się kilka przekleństw, a przez myśl przeszło mi tylko jedno imię. Dev... Muszę wyrwać ją z łap tej jego przeklętej bandy...

Scar? Never give up!

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template