Pomyślałam, że ładnie by wyglądało tu coś kolorowego i świecącego, więc nie namyślając się wiele, wyczarowałam tęczową sarnę. Biegałam z nią chwilę, śmiejąc się i skacząc. Nagle zrobiło się chłodniej. Sarna zniknęła. Rozejrzałam się, a mój uśmiech zbladł. Madness, przecież tutaj podobno mieszkają demony... Ale nic mi przecież nie zrobią, nie? Bo ja nic nie robię... Zakłócasz magię tego miejsca tworząc kolorowe sarenki, a poza tym wtargnęłaś na ich teren... Ale ja nie jestem tchórzem! Obronię się! Niby jak? Ty nawet mrówki nie umiesz zabić, a co dopiero demona... To fakt... Nagle coś zauważyłam. Skórzaste, czarne skrzydła, z czerwonymi elementami, wystawały za pagórka. Pewnie są demona. Brawo, Madness. Pożyłaś już sobie wystarczająco długo? To dobrze. Bo właśnie czeka cię śmierć.
Czarne skrzydła zamachały i zza pagórka wyleciał basior. Cofnęłam się o krok, odwróciłam i zaczęłam biec ile sił w łapach. Nie dogoni mnie, nie dogoni mnie... Ale niestety. Strach ścisnął moje serduszko, a ja sama wciągnęłam głośno powietrze, gdy zagrodził mi drogę. Basior był o wiele wyższy ode mnie, musiałam zadrzeć głowę wysoko do góry, aby spojrzeć mu w oczy. Miał sierść w kolorze piasku i był szczupły. Z głowy wyrastały mu czarne rogi, a jego czerwone oczy przeszywały mnie na wylot. Miał bardzo ostre pazury, na których widok aż przełknęłam ślinę. Do tego długi, puchaty ogon. Potrząsnęłam łbem, aby grzywka nie ograniczała mi za bardzo widoku. Przez jego pysk przechodziły blizny. Jego aura była ciemna, co oznaczało gniew. Już nie żyję.
- Cześć... — powiedziałam, chcąc uratować sytuację - Jestem Madness, a ty?
Dorian?