Pierwszą myślą, jaka mnie naszła po wyjątkowo ciekawym śnie (goniły mnie upieczone jelenie, po czym wpadłam na ziejące trawą kwiatki...) brzmiała "Zjadłabym coś". Więc jak pomyślałam, tak uczyniłam, więc zturlałam się z posłania i przeturlałam do wyjścia. Tam wstałam i otrzepałam się, przeciągle ziewając. Nabrałam ochoty na zająca. Albo nawet dwa... Wczoraj wieczorem nic nie zjadłam, to był błąd. Rozmyślałam nad moim snem, aż doszłam do krawędzi lasu. Nastroszyłam uszy, gdy wyczułam ruch. Gdzieś po prawej, jest nawet zapach. Odruchowo rzuciłam się w pościg za uciekającym ju czarnym zajączkiem. Był mały, ale w sumie powinien wystarczyć. Miał krótsze uszka niż inne zwierzęta jego rasy, choć dopiero potem spostrzegłam, że są po prostu odgryzione. Żal mi się zrobiło pokiereszowanego stworzenia i ukróciłam jego nędzny żywot skręceniem karku. Szybko rozprawiłam się z mięsem, brudząc ciepłą krwią trawę zmoczoną poranną rosą. Od razu lepiej... To uczucie pełnego brzucha jest fantastyczne. Nagle usłyszałam nucenie, dochodzące zza krzaków. Poszłam tam i ujrzałam waderkę, szczeniaka jeszcze. Miała żółtą sierść i skrzydła. Tu i ówdzie na jej ciele można było dostrzec jaśniejsze, czy brązowe elementy. Na jej policzkach sierść była czerwona. Wadera posiadała naszyjnik na skórzanym rzemyku, wisiorek przedstawiał złamane serce. Szczeniak miał ciemne oczy i jasną "grzywę". Była odwrócona do mnie tyłem, a ja przysiadłam się obok niej.
- Cześć, mała — przywitałam się i uśmiechnęłam.
Taiyõ?