- Ja jestem oczekiwany w innej częsci watahy. Do zobaczenia! — powiedział i zwiał. A wydawał się taki sympatyczny. Nawet nie zapytałam go o imię... Ani zbytnio się mu nie przyjżałam...
- Ja jestem Madness, i jestem tu cynikiem — przedstawiłam się.
Basior był wyższy ode mnie, miał czerwono- szarą sierść. W uchu miał złoty kolczyk, a z jego sierści wyrastało pióro i jakieś niebieskie koraliki. Miał czerwone oczy, nie wyrażające w sumie nic. Nie wyglądał miło, można rzecz odstraszająco, ale mnie to nie przeszkadzało. Podobno potrafię się zaprzyjaźnić z każdym, ale zdarzało mi się parę problemów z nawiązaniem kontaków. No nic, to jadziem z dziadziem.
- Co tam? — zaczęłam skakać wokół niego ze śmiechem. Radość dzisiaj przepełniała mnie całą. Od wewnętrznych części kości po sierść smaganą wiatrem. Od łap po uszy. Od ogona po nos. Od... W sumie, chyba już rozumiecie, co nie? Byłam bardzo szczęśliwa, tu chyba chodziło o to, że miałam fajny sen. Śniło mi się, że byłam człowiekiem. Chodziłam na dwóch nogach i miałam palce. Do tego ubranie, jakie zwykle widywałam na ciałach ludzi, kiedy ich w ukryciu obserwowałam parę lat temu, kiedy jeszcze Mexic był przy mnie. Świat dwunożnych stworzeń mnie fascynował, był taki inny od mojego... Te wszystkie narzędzia, jakimi się posługiwali... To było coś wspaniałego!
- Piękny mamy dziś dzień, co nie? — zapytałam, spoglądając w niebo, zamykając oczy i uśmiechając się szeroko. Wciągnęłam powietrze nosem.
Scraf?