- Przecież nie będę łamał z drzew… - powiedziałem sam do siebie, rozglądając się dookoła. W końcu udało mi się znaleźć jakieś badyle, niestety wszystko było mokre po deszczu. Tak, jak myślałem. Przewróciłem oczami, bowiem to nie było dla mnie teraz największym problemem. Moim teraźniejszym problemem była wadera, która nie chciała sobie pomóc. No, i nie znała się oczywiście na żartach. Chociaż w sumie… To mogła być też moja wina. Gdyby nie wydarzenia z przeszłości, to na pewno byłbym lepszym zwierzęciem. Niestety, przeszłości nie mogłem już zmienić. Mogłem zmienić tylko i wyłącznie przyszłość. A o to właśnie teraz musiałem zadbać. Znałem tylko Cheyenne. No i oczywiście jeszcze była Ariene, która zaprosiła mnie na jakąś wycieczkę. Zaczęło mnie teraz zastanawiać, dlaczego nie wypytałem ją o tą „wycieczkę”, która zapewne nie była tylko zwykłą wyprawą. Jednak szybko powróciłem do rozmyślań nad Cheyenne. Nad chorą wilczycą, od której dostałem w twarz… Zasłużyłem sobie na to, co od niej dostałem. Tak, na pewno. W końcu wróciłem do jej jaskini z patykami lecącymi za mną. Lewitacja… Dobrze, że nauczyłem się tego używać inaczej musiałbym biegać w te i we w te po te okropne patyki. Położyłem je na podłodze i użyłem ognistego deszczu. Na szczęście nie podpaliłem niczego, tak jak to było ostatnio. No cóż, chociaż ostatnio nie użyłem ognistego deszczu, tylko kichnąłem, podpalając trochu… Eh… Patyki nie chciały się zapalić, były za bardzo nasiąknięte wodą… Teraz je lekko osuszyłem, a jak dobrze pójdzie, to zaraz się rozpalą. Zostawiłem je tutaj, przy wejściu do jaskini. Wziąłem kilka do pyska i poszedłem szukać wilczycy. Niestety, nie znalazłem jej tam, gdzie zostawiłem. Rozejrzałem się i postanowiłem iść bardziej w głąb nory. Znalazłem jakieś odnogi, ale w końcu i znalazłem jej sypialnię. Była na samym końcu tejże długiej jaskini. Nigdy bym nie przypuszczał, że może być ona tak długa! Zobaczyłem, że na podłodze leżą jej pióra i kolczyki. Zdałem sobie sprawę właśnie, że wilczyca miała kolczyki. Zacząłem się zastanawiać, gdzie u licha miała je schowane, że ich nie widziałem. Jednak z tego wszystkiego wyrwał mnie cichy oddech. Spojrzałem w tamtą stronę i spojrzałem na wilczycę, lekko przykrytą kocem. Usiadłem i zacząłem się temu przyglądać. Jak spała. Wtedy to coś obudziło się we mnie. Zapomniałem przemienić się w swe prawdziwe oblicze, przez co moja smocza natura mnie wołała. Jaskinia była dosyć ciasna, a ja nie miałem już czasu. Zmieniłem się w smoka. Troszeczkę porozwalałem jej w sypialni, bo moje skrzydła stały się większe. Ba, cały byłem teraz mega duży. Położyłem się, bowiem nie mogłem teraz wyjść z tego ciasnego kąta. Ogon wychodził mi poza sypialnię wilczycy, tylko nim mogłem swobodnie poruszać. Byłem w pułapce. Mega dużej pułapce. Gdyby wilczyca się teraz obudziła i zobaczyła obok siebie głowę smoka… Zapewne bym ogłuchł, no ale cóż. Teraz przynajmniej mogłem zobaczyć, że jest czerwona… Moje ciało samo w sobie zaczęło się rozgrzewać. No tak, smoki już tak mają. Miałem również nadzieję, że żaden wilk nie pokusi się, aby tutaj wejść. Byłby niezły harmider, niestety. Musiałbym pewno zjeść te wilki, bo za bardzo by się wszystko rozniosło… Alfy by mnie zabiły, no ale cóż… Bywa, życie.
***
Na szczęście nikt nie dotarł do jaskini w tym czasie, gdy ja byłem smokiem. I w sumie bardzo dobrze. Cheyenne się nie przebudziła. Bardzo dobrze. Los stał chyba po mojej stronie. W końcu mogłem wrócić do postaci wilka. Bardzo odpowiadało mi to, że nim jestem. Sam nie wiedziałem dlaczego, no ale cóż… Teraz pozostało mi posprzątanie sypialni wilczycy. Gdyby zobaczyła tutaj cały ten burdel to pomyślałaby, że chciałem ją okraść, albo nie wiadomo co jeszcze… Posprzątałem, co trochę zajęło mi to czasu. Niestety, nie zapamiętałem gdzie co leżało, dlatego poukładałem mniej więcej tak, jak ja to zapamiętałem. Trudno, najwyżej mnie zabije, udusi, zakopie w ziemi i w ogóle wszystko co najgorsze. W sumie, to i tak byłem najgorszym wilkiem na świecie, więc… Co to za różnica, co by ze mną zrobiła? I tak nie zmieniłoby to jej zachowania co do mnie. Pozbierałem porozrzucane patyki po jej sypialni i zacząłem je układać, a następnie rozpaliłem małe ognisko. Znowu spojrzałem na wilczycę, która nadal spała spokojnym snem. Jakby nie patrzeć, zdziwiło mnie to bardzo. Miała tyle okazji, aby się obudzić, a ona spała twardym snem… Wyszedłem z jej sypialni, bowiem musiałem przynieść wszystkie patyki do jej sypialni. Przecież z kilku patyków ognisko się nie utrzyma, prawda? Wziąłem kolejną partię, wróciłem do sypialni, dołożyłem do ogniska i znowu mój wzrok spoczął na wilczycy. Spała. Nadal. Postanowiłem trochę polatać, jednak jako smok. Nigdy nie wiadomo kiedy znowu będę miał okazję zmienić się w moją prawdziwą postać. Trzeba było korzystać z danych mi okazji. Wybiegłem z jaskini Cheyenne i wzniosłem się ku niebu. W locie zmieniłem się w smoka i zacząłem sobie latać nad terenami watahy. W dole jakiś wilk chyba mnie dostrzegł, dlatego wzleciałem jeszcze wyżej. Nie chciałem, aby jeszcze więcej wilków z watahy mnie dostrzegło. Wtedy mogłyby się wywiązać niezłe kłopoty, na które teraz nie miałem najmniejszej ochoty. Poleciałem w kierunku jaskini Ariene, zmieniłem się w locie znowu w wilka i wylądowałem. Wszedłem, wołając ją, ale niestety, nikt mi nie odpowiadał. Albo jej nie było, albo gdzieś wyszła. Uleczyłem ją, więc mogła w miarę normalnie się poruszać. Zapewne przy niektórych czynnościach ją bolało, ale nic poważniejszego nie powinna czuć. W końcu wyszedłem z jaskini i wzleciałem, znowu przemieniając się w locie w smoka, wznosząc się oczywiście dosyć wysoko. Tak, aby żaden normalny wilk mnie nie dostrzegł. Na szczęście, tak się nie stało. W końcu będąc w swoim własnym ciele czułem, że żyję. Nie wiem, dlaczego przedtem tego nie czułem. Może dlatego, że jednak urodziłem się jako smok, a nie wilk? Ciekawiło mnie bardzo co czują wilki, zmienione w inne zwierzę. Niestety, ale nie dane mi było dokończenie tej myśli, bowiem dostrzegłem w oddali całą gromadę ptactwa. Jakby przed czymś uciekały, a na domiar złego leciały wszystkie na mnie. Szybko zniżyłem lot, ale one nadal leciały na mnie. Coś tu nie było tak, coś… albo ktoś… Teraz musiałem uciec przed tą charą ptactwa, która zawróciła i leciała za mną.
- Świetnie – powiedziałem do siebie, przyspieszając – A trzeba było zostać z Cheyenne w jaskini i się nią zająć – dodałem. W tedy jakiś zmutowany ptaszek mnie dziobnął. Spojrzałem na ranę, która bardzo mnie paliła. Zrozumiałem, jakie to ptactwo mnie goniło, dlatego użyłem mojej mocy, aby i im te rany się robiły, co mi zadawały. Gdy „zrozumiały” co się dzieje, odpuściły mi. W końcu mogłem wylądować w bezpiecznym miejscu. Szybko zmieniłem się w wilka i zacząłem biec w stronę jaskini Cheyenne. Po drodze mijałem jakieś wilki, które dziwnie na mnie patrzyły. Niedziwne, bowiem wyglądałem tak, jakbym przed czymś uciekał – a przecież nic mnie aktualnie nie goniło.
***
Wszedłem do jaskini wilczycy, po drodze zabierając resztę patyków. Miałem nadzieję, że ognisko nadal się paliło. Nim jednak poszedłem w tamtą stronę obejrzałem swoje rany, które zadały mi ptaki. Już prawie nie było ich widać. Naszyjnik robił swoje, jak zawsze, niezawodnie. Żałowałem tylko, że rany nie mogą się szybciej wygoić, no ale cóż. Dziękowałem losowi, że w ogóle jestem w posiadaniu takiego cacka. Skierowałem się w stronę sypialni Cheyenne. Wszedłem po cichu i zauważyłem, że ognisko wygasło. Świetnie… Poszedłem więc do komnaty poprzedzającej wyjście z jaskini i tam postanowiłem rozpalić jeszcze raz. Jednak najpierw posprzątałem to, co zostało w jej małej sypialni. Gdy w końcu zakończyłem, poszedłem poszukać więcej patyków. Nie rozpaliłem jeszcze ogniska bojąc się, ze znowu mi zgaśnie. Znalazłem je dosyć szybko o dziwo. Nie przejmowałem się jednak tym. Teraz dla mnie było najważniejsze to, aby szybko rozpalić ogień i rozgrzać cała jaskinię.Wszedłem, rozpaliłem i znowu wyszedłem. Postanowiłem poszukać jeszcze więcej patyków. Tak dla pewności, oczywiście. Znalazłem je nieco dalej, niżeli te poprzednie. Wróciłem truchcikiem do jaskini. Wszedłem i kogo zobaczyłem? Cheyenne, która stała przed moim ogniskiem. Chyba mnie usłyszała, bowiem spojrzała na mnie. Myślałem, że mi podziękuje za to ciepło, ale nie!
- Co ty tu robisz?! – warknęła ochryple. Zaraz potem zaczęła kichać. Nie odpowiedziałem jej, tylko dołożyłem kilka patyków do ogniska, a resztę położyłem dalej, aby czasem się nie podpaliły. Spojrzałem na Cheyenne, która wpatrywała się we mnie uparcie, czekając na moja odpowiedź.
- Jesteś chora – stwierdziłem, rozpalając bardziej ognisko, które lekko już przygasało. Westchnąłem w duchu. Nie chciałem odpowiadać na jej pytania. Nie teraz. Teraz wolałem, aby siedziała cicho i… nie wiem. Żeby nie zadawała mi pytań. Tylko tyle.
- Gdzie byłeś? – spytała. Spojrzałem na nią zaciekawiony, co mogła sobie teraz pomyśleć. Chciałem coś zażartować, ale… Po tym co ostatnio powiedziałem w żartach i dostałem od niej to cóż…Wolałem raczej takich sytuacji unikać, co było jednak dobrym pomysłem. Skoro miałem się zakolegować, to…
- Poprzednio byłem u niejakiej Ariene – powiedziałem, siadając. Ona nadal patrzyła na mnie. Już nie była zdenerwowana, ale nie była też uśmiechnięta. Co też mogło jej chodzić na myśl w tej małej główce?
- To Twoja…
- … nie – przerwałem jej. Domyślałem się, co chce mi powiedzieć, o co chce się zapytać. Nie miałem nikogo i szybko się na to nie zanosiło, na moje szczęście oczywiście. No bo kto by chciał być w związku ze smokiem? Jaki wilk by się na to zgodził? Żaden. Tym bardziej wtedy, gdy wilki nie znały mojej prawdziwej natury. Ładnie to ukrywałem, więc no sory bardzo, nawet najsilniejsza moc by im tego nie ujawniła, nawet jakby znalazł się najsilniejszy wilk, silniejszy ode mnie. Byłem smokiem, więc z automatu byłem silniejszy od tych tutaj, osobników. Teraz dopiero zobaczyłem, że Cheyenne mi się przygląda, jakby czekała na jakąś odpowiedź. Czyżby o coś się mnie zapytała, a ja nie słuchałem przez to, że rozmyślałem o tym wszystkim?
- Pytałaś o coś? – zapytałem. Przewróciła oczami.
- Tak, pytałam. Kim jest Ariene dla Ciebie i co tam robiłeś – fuknęła. „A co ją to obchodzi?!” pomyślałem, nie mówiąc tego na głos oczywiście.
- Ariene jest dla mnie koleżanką, która zaprosiła mnie na wycieczkę – fuknąłem jej. Wkurzała mnie ta rozmowa, więc postanowiłem zagrać w prawdę. Ona przyglądała mi się, a potem… zgasiła ognisko swoimi mocami! Spojrzałem na nią ze wściekłością. Chciałem przecież jej tylko pomóc, a ona co?!
- Co to miało być?! – krzyknąłem na nią zdenerwowany. Nie po to tyle się namęczyłem z szukaniem tych badyli i przynoszeniem ich tutaj…
- Nie chcę cię znać. Wynocha! – krzyczała po mnie. Jednak tym razem nie. Postanowiłem, że tutaj zostanę. – Wynocha mi stąd! – krzyczała na mnie. Usiadłem i uśmiechnąłem się szyderczo.
- Wybacz, złotko, nie zamierzam się stąd ruszyć – powiedziałem i… zostałem zaatakowany. Wilczyca skoczyła na mnie z pazurami. No świetnie, chciałem tego uniknąć, miałem sobie nie żartować, a tymczasem co ja zrobiłem? Właśnie to, czego miałem nie robić. Brawa dla mnie… Nie mogłem się dłużej nad tym rozmyślać, bowiem musiałem się bronić. Cheyenne była jednak zbyt osłabiona, by skutecznie mnie atakować. Szybko powaliłem ja na plecy i przytrzymałem tak, aby nie była w stanie się ruszyć. Ona była coraz bardziej… rozpalona. Musiała mieć gorączkę o której zapewne nie zdawała sobie sprawy.
- Chyba masz gorączkę, przestań mnie atakować – powiedziałem, przybliżając swoja głowę do jej. To wyglądało tak, jakbym chciał ją pocałować, jednak ja chciałem tylko sprawdzić, czy ma gorączkę. Gdy utwierdziłem się w moim przekonaniu, odsunąłem się od niej, nadal nie puszczając jej, żeby czasem sobie krzywdy nie zrobiła.
- Dobrze… - powiedziała w końcu. Puściłem ją i pomogłem dojść do jej sypialni. Położyła się, a ja przykryłem ją jej kocem.
- I tak nie będziesz tego pamiętać, więc… Śpij dobrze – powiedziałem i pocałowałem ją. Była albo zbyt zmęczona, żeby na mnie krzyczeć, atakować mnie, albo w ogóle o tym nie pomyślała. Poszedłem posprzątać po dawnym ognisku i znowu musiałem nazbierać patyków, aby rozpalić kolejne. Gdy w końcu to zrobiłem, położyłem się obok ogniska, żeby nie było mi za zimno. Na zewnątrz było już ciemno, więc… nie było sensu tam nocować. Wilczyca raczej by mnie teraz nie wywaliła, nie było ku temu szans. Była za bardzo osłabiona. Jednak nie usnąłem przez całą noc. Czuwałem.
Cheyenne?
P.S. Wuwei, powiedz mi czy wszystko dobrze wstawiłam. Swoją drogą robisz sporo powtórzeń