- O co? - zapytałam, unosząc zadziornie brew.
- Hym... Jeśli przegrasz to... - zamilkł, przez chwilę zastanawiając się nad zadaniem - wykonasz jedno moje polecenie.
Zaśmiałam się cicho i stwierdziłam, że kiedy przegra, to on wykonuje zadanie wymyślone przeze mnie. Zgodził się.
- A więc kiedy chcesz walczyć? - zapytał, wciąż leżąc.
- Hm, no nie wiem, teraz?
Pokręcił łbem z rezygnacją, unosząc się na łapach. Schylił łeb i i napiął mięśnie łap, stukając pazurami o ziemię. Nabrałam powietrza, przeciągając się i rozmyślając nad tym, jakby go pokonać. Nie za bardzo umiem atakować, zwykle działam z zaskoczenia, poza tym unikam walk. Na szczęście - z tego co wiem - Harbinger też nie ma mocy związanych stricte z atakiem.
- Jesteś pewna?
- Ale nie zabijesz mnie, prawda? - zaśmiałam się cicho.
Prychnął i odskoczył, mierząc wzrokiem otoczenie.
Wzięłam głęboki oddech, poszukałam bezpiecznych punktów i dokładnie przeanalizowałam jego ułożenie. Sprawdziłam kierunek wiatru, twardość podłoża i ogółem wszystko, co jakimś cudem mogłoby się przydać. No, dobra. Trzy. Dwa.
Jeden.
Skoczyłam w jego kierunku, chcąc zbliżyć się do niego, ale nie na tyle, by mógł mnie trafić. Spoglądał mi w oczy, niewzruszony, ale gotowy do obrony. Wylądowałam miękko na łapach i odepchnęłam się w lewo, a później w prawo, starając się go zdezorientować. Jednak on, jak na wojownika przystało, nie spuszczał ze mnie wzroku i doskonale przewidywał moje ruchy. Cóż, czytał ze mnie jak z otwartej księgi. Kiedy byłam naprzeciwko niego, nadal nie zwalniając biegu, odbiłam się od ziemi i rzuciłam w jego kierunku kawałkiem ostrego drewna. Odskoczył, zapewne spodziewając się podstępu, a ja znalazłam się kilka centymetrów od niego i spojrzałam mu głęboko w oczy. Moje ślepia przybrały szkarłatny odcień, jakby nabiegły krwią, a jego wzrok stał się nieobecny. Kiedy myślałam, że mam choć trochę przewagi, on nagle pojawił się za mną i wbił mi kły w kark. Delikatnie, nie chcąc mnie uszkodzić, a jedynie wpuścić trochę toksyn do mojej krwi.
Lekko mnie zamroczyło, zachwiałam się na łapach, ale miałam jeszcze na tyle siły, by sięgnąć do kieszonki przewieszonej przez moją pierś i włożyć na język liść terchriacusu, który zatrzymał działanie toksyn. Zamrugałam i, powoli odzyskując siły, odskoczyłam by zachować bezpieczną odległość.
Nasze zmagania trwały jeszcze jakiś czas i polegały głównie na moich nieprzynoszących skutku atakach i ciągłych unikach. On był silniejszy i z łatwością parował moje ataki, a ja byłam zwinniejsza i z łatwością unikałam jego ataków. Jakoś żadne z nas nie umiało - albo i nie chciało - tego skończyć.
I muszę przyznać, że dobrze się bawiłam. Potraktowałam to poważnie, ale nadal bardziej jako trening aniżeli walkę na śmierć i życie.
W końcu, kiedy właśnie w moją stronę leciało coś metalowego, on znalazł się przy mnie i, kiedy oboje to coś wyminęliśmy, powalił mnie i przygwoździł do ziemi, uniemożliwiając mi ucieczkę.
Dyszałam ciężko, a moje mięśnie lekko drżały. Dawno nie walczyłam. Spojrzałam w górę, chcąc złapać go jeszcze w iluzję, ale osiągnęłam limit i na nic się to nie zdało.
- No - wycharczał - chyba wygrałem.
Uśmiechnęłam się i, wciąż leżąc na grzbiecie, wyciągnęłam łapy przed siebie i dotknęłam jego rany na szyi, zaczynając ją leczyć.
- No, to jakie to zadanie?
Harbinger? :D