- Słuchaj. - powiedziałem szybko i poważnie do Anabel. - Pominąłem coś. Chodźmy w to miejsce. - dodałem po czym pociągnąłem ją za łapę. Gdy dotarliśmy na miejsce całe zdarzenie mi się przypomniało.
- Co jest? - spytała lekko przerażona. W sumie ja bym zrobił to samo na jej miejscu. Zacząłem węszyć.
- Ha! - krzyknąłem. Znalazłem kawałek płaszcza Śmierci. Uniosłem go do góry jako dowód.
- Emm... To tylko kawałek materiału. Co on ma do rzeczy?
I się zaśmiała.
- To NIE JEST zwykły kawałek materiału. To jest część płaszcza Śmierci. Moment... - zamyśliłem się. Anabel niecierpliwie czekała na moją odpowiedź na wcześniej zadane pytanie. - Podczas tego ataku ja to nie byłem ja! - krzyknąłem. - Zaczekaj tu. Muszę tam iść.
- A-ale gdzie? - spojrzała przerażona.
- Do Śmierci. Tak, do tej brzydoty. - i zniknąłem w kłębie dymu.
~ W komnacie Śmierci. ~
- Widzę że się dobrze bawisz, lecz kosztem moim i moich przyjaciół. - powiedziałem. Ta jednak się nie odwróciła.
- Cóż mi pozostało skoro mnie już nie kochasz? Tak, to ja weszłam do twojego mózgu, to ja kazałam byś go zaatakował. Miałem dość. Chciałem uciec. - Wróć do mnie. - powiedziała a ja zniknąłem. Zobaczyłem Anabel.
Anabel?