Tak naprawdę jest ona potrzebna tylko do zabarwienia i nadania przyjemnego zapachu, ale bez niej nikt nie odważy się wypić tego Eliksiru Miłości, bo się zatruje, ale poza tym jej odstraszający zapach i mętny wygląd domagają się słodkiego urozmaicenia. I tu wpada lawenda. Jednakże, używam jej tylko i wyłącznie do tegoż Eliksiru, a że, jak wspominałem, nie robiłem go od dawna, moje zapasy tej fioletowej rośliny były bardzo nikłe, czyli ograniczały się tylko do poobrywanej łodyżki.
Już miałem wybrać się na mały pochód po lawendę, więc wziąłem swoją nieodłączną torbę, ale stwierdziłem, że może ten jeden raz wybiorę się do zielarza. Szukanie na własną rękę byłoby trudne i długie, gdyż od początku mojego bytowania w Watasze Smoczego Ostrza nie zobaczyłem ani kawałka lawendy. Może nawet za nią nie patrzyłem?
Tak więc skierowałem swoje kroki do jaskini Alf. Gdy już znalazłem się w towarzystwie naszych Przywódców, oni szybko wyjawili mi, że jednym z naszych zielarzy jest Sakura i jest zielarzem od niedawna. Wzruszyłem na to ramionami. Od dawna czy od niedawna, zioła powinien mieć.
Stwierdziłem, że Sakura to bardzo ładne imię i ten basior musi być bardzo sympatyczny. Alfy zdradziły mi też, że położenie jaskini tego zielarza jest bardzo bliskie do mojej jaskini, z czego się ucieszyłem. Nie musiałem chodzić zbyt daleko.
Podziękowałem Przywódcom serdecznie i wyruszyłem w drogę. Idąc tak, rozmyślałem sobie o Misi. Dowiedziałem się niedawno, że odeszła z Watahy. Ciekawe, czy to przeze mnie?
Jak to przystało na porę popołudniową, kręciło się po Watasze mnóstwo naszych wilków. Każdemu z nich kiwałem głową, a jeśli byli bliżej, witałem się i zaczynałem rozmowę. Niektórzy z nich mieli mnóstwo czasu do zagospodarowania, więc byliby przytrzymali mnie do późna, ale gdy czułem, że rozmowa trwa za długo, uśmiechałem się przepraszająco i wyjaśniałem, że mam parę spraw do załatwienia.
Gdy w końcu udało mi się dojść do jaskini Sakury, zapukałem i wszedłem, a tam ujrzałem bardzo ładną, można powiedzieć śliczną waderę w ciemnoróżowej bluzie. Miała różową sierść, a gdy odwróciła głowę w moją stronę, ukazała całkiem zgrabny różowy pyszczek, z ciemniejszym nosem i żółtymi oczami, na które opadała grzywka. Stwierdziłem w myślach, że to musi być rodzina Sakury.
— Witam — przywitałem się. — Czy zastałem może Sakurę?
— Stoisz przed nią — uśmiechnęła się.
Nie okazałem zdezorientowania i nie zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś basiora, ale zdałem sobie sprawę, że popełniłem błąd. Wziąłem "zielarza" za basiora, a tu okazało się, że owym "zielarzem" może być również wadera.
— To bardzo mi miło w takim razie. — Odwzajemniłem uśmiech.— Masz może w swoich zapasach lawendę?
Sakura?