Ok. Wzięłam głęboki wdech, przygotowując się na upadek, lecz zanim on nastąpił, straciłam przytomność.
Otworzyłam gwałtownie oczy i, ku mojemu zdziwieniu, dostrzegłam nad sobą błękitnoszare niebo. Zmrużyłam oczy i próbowałam wstać, lecz czyjaś łapa mi to uniemożliwiła.
- W porządku, nie tak gwałtownie.
Ze zdziwieniem spojrzałam na siedzącego obok mnie basiora. Uśmiechnęłam się na jego widok.
- Zero! - wtuliłam pysk w jego futro. - Bałam się, że stamtąd nie wyjdziemy.
Odpowiedział mi bladym uśmiechem i wstał, otrzepując futro z kurzu.
- Też tak myślałem. Przejdziemy się? Musisz nabrać sił, a świeże powietrze dobrze ci zrobi.
Skinęłam łbem i również wstałam, podpierając się na nim.
Ruszyliśmy wolnym krokiem, on zaraz obok mnie, by w razie czego uratować mnie przed upadkiem.
- Jak się wydostaliśmy? - zapytałam.
- Sam nie wiem. Tak jakoś, po prostu. Obudziłem się chwilę przed tobą.
- Ach, czyli też niewiele pamiętasz.
Przytaknął. Kiedy doszliśmy do centrum watahy, coś mi nie pasowało. Coś było inaczej. Wokół nie było ani jednego wilka.
- Tutaj spacer się kończy - warknął i stanął naprzeciwko mnie.
- Słucham?
- Och, nic takiego. Po prostu daj się zabić.
Zamrugałam kilkakrotnie, nie za bardzo wiedząc co właśnie usłyszałam. Bezskutecznie próbowałam złożyć w całość rozsypane kawałki myśli.
Zero rzucił się na mnie, a ja odskoczyłam, chwiejąc się przy lądowaniu. Kiedy jego sztylet mignął obok mnie, z bólem odkryłam, że moja moc nie działa. Żadna.
Kolejne sztylety wyminęłam z niemałym trudem i dopiero ten, który wypuścił ostatni, zdołał mnie zranić. Wyrwałam go ze swojej łopatki i chwyciłam w zęby, nareszcie mając broń. Przypatrywałam się swojemu mężowi, który stał naprzeciwko mnie z szaleńczym wyrazem na pysku, z płonącą w oczach rządzą śmierci. Oddychałam płytko, próbując się uspokoić.
- Nie możesz być moim mężem.
- Wierzysz w bajki? Spójrz na mnie. Kim w takim razie, według ciebie, jestem?
- Nie wiem. Dowiem się.
- Jak?
- Zabijając cię - szepnęłam, stając pewniej na łapach.
- Ledwo się trzymasz - zaśmiał się, lekko przekrzywiając przy tym łeb.
- Właśnie - uśmiechnęłam się lekko. - Mój Zero nie zabiłby mnie, gdybym była w takim stanie. Lubi wyzwania. Poza tym nie chybiłby tyle razy.
- Przeceniasz mnie.
Nie odpowiedziałam, jedynie uspokajając oddech. Kupiłam sobie trochę czasu. Muszę wymyślić coś jeszcze.
- Dlaczego nie ma tu żadnych wilków?
- Nie jestem głupi, Taravio. Dzisiaj Loedia ma prowadzić pogrzeb. Wszyscy zgromadzili się na cmentarzu.
Cholera, ma rację.
- W końcu zorientują się, że coś jest nie tak.
- Zabicie ciebie nie zajmie mi tyle czasu.
- Dlaczego chcesz to zrobić?
Nie odpowiedział, jedynie znów się uśmiechnął.
Wygląda zupełnie jak on. Ale nie, to nie może być on.
- W takim razie powiedz mi: jak miał na imię mój smok, o którym ci kiedyś opowiadałam?
- Caligo. Nadal wątpisz? - podchodził coraz bliżej, a ja wciąż się cofałam.
- Ok, rozumiem. Nie żal ci tego wszystkiego? Nie pamiętasz, jak spotkaliśmy się nad rzeką? - zapytałam i skupiłam się jedynie na tej cholernej rzece.
- Oczywiście, że pamiętam.
Zaśmiałam się pod nosem, szczęśliwa. Ha! Udało się.
- Spotkaliśmy się nad jeziorem, podróbko. Zero by to pamiętał. Wciąż mu o tym przypominam.
Zmarszczył brwi i wystawił kły, nadal na mnie napierając.
- Czy to ma znaczenie? - warknął, napinając mięśnie.
Nabrałam już sił, lecz nadal nie odzyskałam mocy. Wzięłam głęboki wdech i skupiłam na nim wzrok. Pozostaje przynajmniej nadzieja, że prawdziwy Zero jest bezpieczny.
Zeruś? Wyszło jak wyszło, ale przynajmniej nie jest krótkie :v