Noc. Pora w której każda chwila może zamienić się w tą romantyczną. No powiedzcie komu nie marzy się mega romantyczna randka w świetle księżyca, lub spacer gdy wkoło latają urocze świetliki nadające tego magicznego klimatu. Na prawo i lewo kwiaty, roznoszący cudowny zapach. O tak, takich chwil nie dałoby się zapomnieć. Jakiż to piękny widok, dwójka dusz, które łączą się w jedną. Jej zamglone spojrzenie, jego maślany wzrok, zbliżające się pyski. Tak, tak, tak tak! O tak! Miłość to piękna rzecz, a ja ją uwielbiam. O rany, jakbym ja chciał oglądać takie sceny codziennie!
Ale okey, okey. Sirel ogarnij się i oddal powoli, powiedziałem sobie. Dwie zakochane w sobie wiewiórki. No urocze. Ale na mnie pora, więc zwinne zeskoczyłem z drzewa obok rozgrywającej się cudownej sceny. Co prawda z niechęcią, ale parce należy się prywatność, ja już zrobiłem swoje.
Tak, takie właśnie było moje zadanie. Roznoszenie szczęścia, a miłość to szczęście prawda?
Zadowolony z siebie ruszyłem leśną ścieżką skocznym krokiem podśpiewując pod nosem, melodie dość żwawą o przyjemnym tonie. Pogoda jak na jesień była wręcz wzorowa. Liście u większości drzew zaczynały już zmieniać koloru dodając otoczeniu blasku żółci i czerwieni. Jak tylko spadną jakże będzie przyjemnie się w nich wytarzać. Kto by nie chciał? Ja na pewno nigdy bym z tego nie zrezygnował. Tak rozmyślając podążałem gościńcem na skraju lasu. Wiał przyjemny wiaterek i niósł moje delikatne nutki. Większość ptaków już spała, więc nie miał kto ich powtarzać. Na około było ciemno, i choć może nie byłem najbardziej spostrzegawczym wilkiem w okolicy moje oczy zarejestrowały przebłysk futra ciemniejszego niż sama noc. Od razu też wyczułem aure, ponurą, smutną. Może w sumie skupioną, ale na pewno nie wesołą. O nie nie nie, nie na mojej zmianie! Kiedy Sirel się pojawia, nikt nie może być smutny! Podleciałem więc do przodu by bliżej przyjrzeć się smutnej istotce. Okazał się to, tak jak wcześniej zauważyłem, czarny basior, z czarną peleryną i miną co najmniej nie wesołą. Chyba musiał mnie wyczuć, bo postawił uszy do góry, zatrzymał się i zaczął się baczniej rozglądać. Uśmiechnąłem się sam do siebie i delikatnym skinieniem łapy sprawiłem, że przed jego przednimi łapami wrosła piękna czerwona róża. Czy już wspominałem, że róże to moje ulubione kwiaty? Szczególnie te soczyście czerwone, wręcz wchodzące w purpurę, są takie zmysłowe. Czarnofutry ze zdziwieniem zrobił kilka kroków do tyłu, wtedy wylądowałem przed nim z najpiękniejszą mina jaką tylko byłem w stanie przywołać.
- Witaj! - przechyliłem łeb delikatnie w dół wskazując na kwiat między nami. - Uśmiechniesz się? - zapytałem.
- Em.. kim jesteś? - nastroszył się basior. Dopiero teraz zauważyłem jego czerwone oczy. Może większość by przeraziły, ja jednak doszedłem do wniosku, że cudownie komponują się z wyczarowaną przeze mnie różą. W sumie to była moja pierwsza myśl. On miał cudne głębokie oczy o wyjątkowym kolorze, nigdy taki nie widziałem. Zafascynowały mnie. On jednak nie był chyba zachwycony, że mnie widzi, musiałem mu się wydać wrogi.
- A przeprasza, gdzie moje maniery, mów mi Sirel – przedstawiłem się z ukłonem on jednak jedynie warknął w odpowiedzi. Chyba nigdy mnie nie widział w pobliżu. No tak, musiał należeć do stróżów nocnych. Kurde. - Spokojnie jestem tutejszy, nie chciałem przeszkadzać ci w obowiązkach. Po prostu wydałeś mi się smutny, a ja chciałbym byś się uśmiechnął, szczególnie w noc taką jak ta.
- A w czym ta noc jest taka wyjątkowa? - zapytał prostując się ale nadal mierząc mnie podejrzliwym wzorkiem. Ja odgarnąłem przydługą grzywkę i spojrzałem na niego.
- No spójrz, przecież tu jest tak pięknie – zrobiłem krok ku niemu i machnąłem łapą by wyczarować kolejną róże, najpiękniejsza jaką byłem w stanie, by on też dostrzegł jej wspaniałość. Patrzenie na piękne rzeczy powinna wywoływać uśmiech. On chyba jednak inaczej odebrał moje zamiary. Może pomyślał, że tylko próbuje go zwieść, albo, że tak naprawdę podstępem zaatakować. Jeszcze dobrze nie wykonałem magicznego gestu a poczułem kły na łapie i jak moje żebra promieniują bólem, a ja w następnej sekundzie zatrzymałem się na pobliskiej brzozie, między krzakami jagód. Uderzenie spowodowało opadnięcie paru liści i moje oszołomienie. Osunąłem się na ziemie starając złapać oddech. Ile ten basior ma siły. Ledwo podniosłem na niego wzrok, z niedowierzaniem i szklistymi oczami. W miejscu gdzie przed chwilą stałem pojawiła się róża jakiej nigdy jeszcze nie widziałem. Była dziełem sztuki, moim cudem, w życiu nie zdołałem takiej wyczarować. Nasze spojrzenia skrzyżowały się nad kwiatem, zakręciło mi się w głowie. Jego oczy naprawdę pasowały do koloru mojej róży, były jej idealną parą. Zrobiłem kilka ciężkich oddechów, na około latały przestraszone świetliki, zapewne mieszkające w pobliskich krzakach. Zrobiło się jeszcze piękniej, spojrzałem na niego, on patrzył na mnie. Ale już nie tym mrocznym spojrzeniem, to było coś innego. Czyżby nie to chciał zrobić? Czy może ten kwiat mu się spodobał? Może był z siebie dumny? Nie byłem w stanie tego wyczuć, przed oczami miałem lekkie mroczki. Miałem nadzieje, że jednak nie postanowi mnie dobić. Ten kwiat był dla niego.
Kivui? Co to było za spojrzenie?