- Taravia! Nawet nie wiesz jak się martwiłem! - powiedziałem całując swoją żonę w czoło. Uśmiechnęła się lekko i przytuliła do mnie.
- Musimy znaleźć drogę do domu. - zająkała się i chwyciła mnie za łapę.
- Masz rację, trzeba by. - mruknąłem i zaczęliśmy iść przed siebie. Nastała głucha cisza. Nie miałem pojęcia gdzie idziemy, ale miałem nadzieję że Taravia chodź trochę orientuje się w terenie. Długo nie szliśmy, bo nagle z nikąd przed nami pojawił się znajomy las. Jakbyśmy byli już w watasze.
- Wow, tak szybko odnaleźliśmy drogę. Jak tylko dojdziemy do domu, idę spać. - powiedziałem. Nagle wadera odwróciła się w moją stronę i biła mi w łapę jakiś sztylet z zieloną mazią. Uniosłem wzrok i odskoczyłem od niej. Wyciągnąłem sztylet z mojej łapy i zmarszczyłem czoło obnażając kły.
- Kochanie, co ty wyprawiasz? - warknąłem. - Chcesz mnie otruć?
- Zawsze miałam cię za idiotę. Byłam z tobą tylko dla tego że nie mogłam ci odmówić! - krzyknęła wyciągając zza pleców kolejne dwa sztylety napełnione trucizną. Przełknąłem ślinę. Nie widziałem jeszcze zbyt dobrze, byłem mocno zdezorientowany.
- Co ty wygadujesz? - uniosłem brew w górę. Zero, durniu. Coś musi być nie tak. Nie zastanawiałeś się, czemu nikogo jeszcze nie spotkaliście? Ale ze mnie debil. Ja jeszcze nie wyszedłem z tego portalu. Dalej tam jestem. To jakaś głupia schiza.
- Mówię prawdę, stary, struchlały, bezużyteczny głupcu! - odwarknęła a jej oczy zaświeciły.
- Nie jesteś Taravia. - zacisnąłem zęby. - Nie możesz nią być.
- Jak to nie mogę? Wątpisz? - warknęła. No tak, ciężko wątpić - wygląda identycznie. I głos również jest taki sam.
- Ja....- nogi mi się zachwiały i upadłem na ziemię. - Przestań!
- Wreszcie zginiesz! Nie miałam ochoty już na ciebie patrzeć! - krzyknęła i ruszyła w moją stronę ze sztyletami. Usiłowałem się podnieść. Wadera skoczyła na mnie, lecz udało mi się zrobić unik przeturlając się na bok. Wstałem jak najszybciej. Nadal miałem głupie mroczki przed oczami, co bardzo mi przeszkadzało.
- Jeśli jesteś Taravią, to na pewno wiesz jak miał na imię mój syn którego kiedyś straciłem! - powiedziałem pewien tego, że nie odpowie. Chwilę się zamyśliła, i nagle odpowiedziała.
- Layru. - powiedziała pewna siebie. Fuck. Dobrze. Postawiłem kilka kroków w tył.
- A teraz...Prawdziwa Taravia doskonale pamięta nazwę góry na której przyłapała mnie gdy walczyłem z Seven. - warknąłem. Teraz musi się pomylić. Teraz się ujawnisz, demonie.
- Góra Shibru. - powiedziała uśmiechając się pewna swojej racji.
- Fałsz. - warknąłem i uśmiechnąłem się szyderczo. - To był Kanion Inx.
- Teraz to nie ważne, Zero. Zginiesz. - warknęła i rzuciła się na mnie. Ponownie uniknąłem jej atak, gdy poczułem jak zbiera się we mnie adrenalina. Wyskoczyłem w górę i rzuciłem w nią sztyletem z góry. Sztylet trafił jej w kark, a ona usiłując go wyjąć wbiła go mocniej. Zaśmiałem się.
- Taravia zna mnie na wylot, tak samo jak ja ją. - warknąłem widząc jak demon powraca do swojej postaci. Wił się po ziemi i powoli wykrwawiał. Postanowiłem uciec. Zacząłem biec przed siebie, gdy zobaczyłem...SIEBIE?! Próbowałem zaatakować Tarę!? No nie, znowu jakieś schizy?! Wskoczyłem do walki i zablokowałem swój własny atak. Wskoczyłem przed siebie i spojrzałem sobie w oczy.
- A ty udajesz mnie? - warknąłem. - Nie ładnie tak.
Odepchnąłem go z impetem a ten poleciał w tył i zarył o ziemię. Podniósł się a ja chwyciłem za sztylet który leżał na podłodze i rzuciłem nim z niego. Przystrzygłem sobie grzyweczkę!
- Ale jestem przysto...znaczy eee.. Dobra nie ważne. - przewróciłem oczami patrząc jak mój sobowtór wstaje i idzie w moją stronę.
- Pożałujesz!
- Oj nie sądzę. - odpowiedziałem pewny siebie, wykonałem unik i chwyciłem przeciwnika za łapę wykręcając ją.
Taravia?
Odróżnisz, który to prawdziwy ? B)