Ostatnie dni minęły w smutku po pogrzebie Moon. Chodziłam z zawieszoną głową, nie chciałam nikomu pomagać (nawet duchom). Zastanawiałam się... Czy moje życie ma sens.
Obudziłam się. Wyszłam i zaczęłam się przyglądać tym, co się święci -
Jak zawsze normalnie tylko coś mi nie pasowało... Tylko co?
- Apocalypse, tobie też coś się wydaje, że coś jest źle?
Cisza. Brakowało mi Ap'a, który zawsze podchodził do mnie, gdy się obudziłam i rzucał jakiś podtekst. No tak, wkurzało mnie to, ale... Było miło. Lubiłam wpadać w kłopoty z tym zbokiem.
- Nyksona?
Obok mnie podszedł do mnie Dragon.
-No hej. O co chodzi?
-Alfa kazała mi cię odnaleźć. To coś ważnego.
Podniosłam się z ziemi i poszłam za basiorem. To pewnie coś niegroźnego. Pewnie...
***
- Nie...nie...nie...
Skulona w kłębek siedziałam w jaskini. Z moich oczu leciały łzy...
Apocalypse zaatakował dziki zwierz. Nie wiemy co się z nim stanie, ale chyba tylko dla mnie to coś znaczyło, miałam takie uczucie.
- Moje życie nie ma sensu.
Wyszłam z jaskini i poszłam w las, biorąc kilka żyletek. Rozpakowałam jedną i zbliżyłam niebezpiecznie do łapy.
- Ani mi się waż.
Usłyszałam głos. Myślałam, że to X w swojej "formie ducha", ale wyjechał. Żyletka niebezpiecznie zbliżała się do mnie. Coś na mnie naskoczyło i wyrwało mi żyletkę. Przymknęłam oczy i lekko otworzyłam. Nade mną latał Apocalypse The White Demon z moim złamanym narzędziem samobójstwa.
-Nigdy więcej tego nie rób...
I rzucił się w moje ramiona. Odwzajemniłam uścisk i przymknęłam oczy.