Chociaż chłodny przedsionek nie był zbyt zachęcający dla potencjalnych gości (szczególnie ten szczerzący się posąg anioła, wyjątkowo szpetny) , sala główna była...była...zapierająca dech w piersiach. Pułki z książkami wysokie jak wieżowce, polerowany marmur strojący strzeliste kolumny, które podtrzymywały strop, czerwone dywany robiące za ścieżki pośród książek, hebanowe biurka ze złotymi klamkami, ściany pozakrywane kolejnymi komodami z książkami, których rozmiary pasowały bardziej do olbrzymów niż wilków. W skrócie przepych wszem i wobec, hulaj duszo, piekła nie ma!
- Ooo tak! - Zawyłem z radości i skoczyłem w stos nieposegregowanych jeszcze ksiąg, wszystkie oczywiście rozsypałem, inaczej nie byłbym sobą . Tyle ksiąg w jednym miejscu! Chyba jestem w niebie.
***
Rozwaliłem się jak długi na jednym z biurek. Podgłówek i podnóżek stanowiły mniej ciekawe książki o medycynie i zielarstwie, te ciekawsze trzymałem nad głową, aż mi łapy mdlały. Ile ja już tak leżałem? Chyba 5 godzin, może 6. Oj, dopiero się rozkręcam.Skończyłem rozdział i położyłem książkę na piersi. Pod sufitem latały małe sterowce, które- jak pracowite bibliotekareczki - odkładały książki na najwyższe półki.
- Jak się sprawują robotnice?- Rzuciłem przez ramię, do Deddoxa ( wice skryby naszej watahy). Mała, stara ryjówka podskoczyła na swoim stołku, nasunęła druciane okularki na czubek długiego, stożkowatego noska. Poprawiła elegancką, szytą na miarę kamizelkę w szkocką kratę i przeczesała pęk siwiejących włosów, które wyrastały jej między uszami.
- T-tak mój drogi. Nie sprawiają żadnych kłopotów. - Wyjąknął.
- No ja myślę! - Wyszczerzyłem kły i czekałem na więcej pochwał.
Te sterowce były niejako prezentem przeprosinowym za wcześniejszą, niekontrolowaną eksplozję w bibliotece, dawno i nieprawda. Dzięki tym cudeńkom mam jeszcze jako tako prawo wchodzić do budynku i pokazywać się na oczy jego pracownikom. Deddox wrócił do przepisywania ksiąg i nie mógł się powstrzymać od czytania ich na głos, chociaż cicho, pod nosem. Jego krępe ciałko nachyliło się nad pulpitem, a chude nóżki zaczęły kołysać się nad ziemią. Ryjówki to bardzo zabawne zwierzątka.
Nagle drzwi do biblioteki grzmotnęły o ścinę, ktoś miał niezły tupet żeby nimi trzasnąć. Zerknąłem w dół, między łapami rozpościerał mi się uroczy obrazek. Mały, czarny wilczek pośród ogromu biblioteki. Wydawał się być małą, słodką mróweczką z tej odległości.
- Deddox! – Krzyknął wilk o zaskakująco dziewczęcym głosie.
Ryjówka znowu podskoczyła, odwróciła się w stronę drzwi. Nagle rozpromieniła się i złapała w łapki piórko, czekając na raport.
- Oho, odkrywca. – Prychnąłem prześmiewczo.- Czy oni wszyscy muszą być tacy hałaśliwi?
Destynea?