Cofnąłem się o krok.
Co to było? Co to było za spojrzenie? Nigdy na nikogo tak nie spojrzałem. To do mnie nie pasuje. Ja... Nie mogę.
Warknąłem głośno i zacząłem się cofać.
Przez sekundę chciałem ukazać skruchę, jaką czułem po zranieniu go. Ale należało mu się przecież, ja nienawidzę róż. Nigdy, powtarzam, nigdy nie żałowałem zranienia kogoś. Ale teraz... Ten basior coś w sobie miał. Coś takiego, przez co chciałem wiedzieć o nim jak najwięcej. Kim jest, skąd się wziął... Czy ma kogoś...
Nie. Stop. Nie ma mowy! Nie jestem gejem. Gardzę homoseksualistami. To panienki w męskich ciałach. A ten biały na pewno był gejem.
Ale i tak chcę o nim wiedzieć najwięcej, jak się da.
Zerknąłem w jego oczy i zatopiłem się w jego umyśle.
Sirel, pięć lat, swatka (a ja myślałem, że tylko wadery mogą być swatkami), nazywany Amorem, jest... Aniołem.
Pf, Aniołem? To te wilczki z aureolkami, które biegają po łączkach krzycząc "miłujcie się, kochajcie się, koniec z nienawiścią"? Żałosne. A ten biały od początku wyglądał mi na takiego, co to tylko będzie latał za mną gadając o szczęściu i...
Moje warczenie zmieniło się we wrzask.
Upadłem na ziemię, skowycząc z bólu, który rozsadzał mi czaszkę od wewnątrz. Za długo siedziałem w jego głowie, teraz będę za to płacić...
Szybko zerwałem połączenie łączące nasze umysły. Oddychałem głęboko, głowa przestawała mi tak bardzo dokuczać, ale teraz rozpaczliwy ból przeszedł na moje kończyny.
Biały basior podszedł do mnie, ale odpędziłem go warknięciem.
— Słuchaj kochasiu — odezwałem się, przywołując na pysk sarkastyczny uśmiech.— Spadaj, może jakieś zakochane wiewiórki potrzebują twojej pomocy.
Wstałem, starając się nie krzwić z bólu i stworzyłem sobie skrzydła. Startując, czyli biegnąc przez chwilę, zdeptałem tę jego różę. Wzbiłem się w powietrze i wrzasnąłem niczym smok, dając upust emocjom.
Sirel?