- Co się stało?! - zawołał Nicolay, próbując przekrzyczeć deszcz.
- Nic! - odkrzyknęłam, choć staliśmy zaledwie parę kroków od siebie. - Chyba piorun walnął w drzewo!
Skinął łbem na dopiero co powstały dym i oboje ruszyliśmy w tamtym kierunku.
Naszym oczom ukazały się prześwity potężnego klonu, całego w ogniu. Dym uniemożliwiał normalne oddychanie, więc po kilku minutach ogarniania sytuacji musieliśmy wycofać się paręnaście metrów.
- Ten cholerny deszcz powinien zaraz to ugasić - mruknęłam, kiedy weszliśmy do jaskini. - Poza tym jest środek nocy i nikt nie będzie za tym latać. Ty tylko stary klon.
Skinął łbem, wzdychając. Ja z kolei z niesmakiem stwierdziłam, że ciągnie się za nami kałuża błota.
- Uważaj, gdzie się opierasz. Mimo wszystko nie chciałabym mieć całej jaskini w błocie.
- To też moja jaskinia...
- Aj, nieważne. Co robimy?
Zmrużył jedynie brwi i posłał mi spojrzenie typu "A co możemy robić, kiedy pada?".
- Braciszku... - westchnęłam, powstrzymując ziewanie. - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że dasz radę spać, kiedy na zewnątrz takie urwanie chmury?
- Najpierw musimy wyschnąć. Wyglądasz jak mop.
Warknęłam. Jakbym tego nie wiedziała...
Przeraźliwy huk i przecięcie nieba przez rażąco białą błyskawicę.
- Może sprawdzimy, czy u innych wszystko w porządku?
Skrzywiłam się na ten pomysł.
- Chcesz wyjść? Teraz?!
- Ciągle trzaskają pioruny. Możliwe, że trafił w drzewo, w którym spał jakiś wilk, albo w jaskinię... Poza tym mamy twoją zmiennokształtność.
- Wiesz... - uśmiechnęłam się pod nosem - na kilometr czuć, że jesteś aniołem. No - westchnęłam - ale skoro chcesz... chodźmy.
Nicolay?