Wtuliłam nos pomiędzy moje dwa szczeniaki, zamykając oczy. Westchnęłam głęboko, kiedy moje myśli powędrowały w stronę Zero.
- Matko. - ostry głos mojego syna przeciął powietrze. Uniosłam łeb, posyłając mu pytające spojrzenie.
- Musisz to zobaczyć. - dodał, podchodząc.
- Tak, Raidenie? - wstałam, lecz ten wciąż jedynie czekał - Dobrze, idę.
Rzuciłam jedynie okiem na szczeniaki, upewniając się, że śpią.
- Tylko szybko, nie chcę, żeby się obu...
- Matko. - wzdrygnęłam się, słysząc tak poważny ton.
- Ktoś umarł? - mruknęłam, niby to żartem, niby to ze smutkiem.
Zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem i z uniesionym łbem wyszedł z jaskini. Sunęłam za nim.
Moim oczom ukazała się gęsta, szaroczarna mgła, która spowiła okolicę. Zmarszczyłam brwi, czując jej nieprzyjemną aurę.
- Ktoś idzie. - zauważył.
Wtem zza gęstych krzaków wypadł zdyszany X. W jego oczach zatańczyły iskry przerażenia.
- Alfo... - wycharczał, biorąc głęboki oddech - Atakują.
Zacisnęłam zęby, wiedząc, że nie jest to kiepski żart.
- Prowadź. - nakazałam - Synu, zajmij się szczeniakami.
Skinął łbem, choć niechętnie. Ja ruszyłam za X'em. Inne wilki odprowadzały mnie zaniepokojonym wzrokiem.
Wbiegliśmy na jedno ze wzniesień w górach.
I wtedy ich zauważyłam. Armia olbrzymich stworzeń pod nami. Obślinione i zakrwawione, ale nie ranne. Nie była to ich krew.
- Co o nich wiemy? - zapytałam, starając się opanować drżący głos.
- Nic... Na razie nikt z nimi nie walczył.
Skinęłam łbem, ruszając w stronę centrum.
- Mamy mało czasu. Zwołaj wilki, wszystkie, bez wyjątku. Będę czekać w centrum.
Wypowiedział ciche "Dobrze." i ruszył, wyprzedzając mnie. Stałam tam jeszcze chwilę, drżąc na całym ciele. Wpatrywałam się w setki par oczu, które w szaleństwie mierzyły otoczenie. Było ich wiele, naprawdę wiele. Różne gatunki, rozmiary, barwy. Wisiała nad nimi aura mordu. Byli nastawieni na to, że nas zabiją, czułam to. Chciałam wejść w umysł kilku z nich, lecz nie mieli swojej świadomości. A może to dlatego, że byłam za daleko. Przecież kto niby miałby nimi kierować? To bez sensu.
Dlaczego akurat teraz, kiedy tak wiele się wydarzyło?, przeszło mi przez myśl, I dlaczego od razu zakładam, że chcą nas zabić? Przecież ta krew nie musi o tym świadczyć... Może chcieli zaprosić nas na obiad? Tak, to na pewno to...
Parsknęłam cicho, pełna strachu i goryczy. Przeklęłam w myślach, podnosząc wzrok.
Wzięłam głęboki oddech i pędem ruszyłam do celu.
Eskander czekał na mnie ze smętną miną.
- Znalazłem kilka odpowiednich miejsc na kryjówki. - zaczął, przyglądając mi się - Bo zamierzamy z nimi walczyć, prawda?
Potwierdziłam, podchodząc do mapy.
- Wszyscy czekają. - usłyszałam i nawet nie zadawałam sobie trudu, by rozpoznać ten głos.
Ruszyłam, a za mną szedł Eskander.
Niecałe trzydzieści wilków stało tam, patrząc na mnie. Byli zaniepokojeni, ale nie wystraszeni.
- Posłuchajcie. - zagrzmiałam, tak bardzo nie chcąc tego mówić - Zapewne słyszeliście już o tym, co się stało.
Przez tłum przebiegł cichy pomruk.
- Musimy sobie z nimi poradzić. - zaczęłam, chcąc opanować głos. Jak mam ich pocieszyć, kiedy sama drżę? - Nie wiemy czego chcą, ile ich jest. Dowiemy się tego. Na razie jedynie ustalimy oddziały. Przetrzebimy ich trochę, ale musicie pamiętać o jednym - wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się - Najważniejsze jest to, żebyście wrócili w jednym kawałku. I nie jest to prośba. To rozkaz. Później, w zależności od tego, czego się dowiemy, podejmiemy odpowiednie środki.
Mimo, że tego nie powiedziałam, oznaczało to jedno. Wojna.
Osunęłam się na chłodną ziemię, opierając łeb o korę jednego ze starych drzew. Wszyscy odeszli, przygotowując się. Eskander ślęczał teraz nad mapą, zaznaczając kolejne czerwone kropki.
Przylgnęłam do dwóch puszystych kulek.
- Taravio... - usłyszałam tak znajomy mi głos i uniosłam gwałtownie łeb.
Stał tam, w całej swej okazałości.
- Ty... - zaczęłam, zasłaniając ciałem maluchy - Odejdź.
Uniósł brew i uśmiechnął się krzywo.
- Nie poznajesz mnie?
- Oczywiście, że poznaję, durniu. - wybełkotałam, a z moich oczu zaczęły kapać drobne łzy - Ale to nie możesz być Ty. Nie żyjesz. Odejdź, zostaw mnie.
Podszedł do mnie, obejmując mnie. Cała ta blokada w końcu pękła, a łzy kapały coraz szybciej.
- Cholera, idioto. - odsunęłam się.
I z całej siły przyłożyłam mu łapą w pysk.
Zero? Masz za swoje!