- Em... tak. Serio.
- No nie wiem. Dopiero co tu dołączyłam... Chociaż... mała wyprawa chyba nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
- Czyli się zgadzasz?
- Jesteś pewny, że chcesz akurat ze mną? Nawet mnie nie znasz... - spuściłam głowę. Wspominałam zniszczenie wymiaru... Nie chciałam tego. Tam było naprawdę pięknie. Szkoda...
- Coś się... stało? - spytał basior.
Łza zleciała mi po policzku. Basior otarł ją tak szybko, że nie zdążyłam mu przeszkodzić.
- Au! - jęknął.
Na jego łapie powstała dość spora rana.
- Od kiedy tak masz?
- Od... od zawsze.
- Nigdy nie spotkałem się z raniącymi łzami. Skąd to u ciebie?
- Em... nie wiem. To ruszamy, czy nie?
- Nie chcesz czegoś zabrać, pożegnać się z kimś...
- Em... - zamyśliłam się chwilkę. - Właściwie to nie mam z kim się żegnać...
Pomyślałam o Painie, ale właściwie, to byliśmy jedynie znajomymi. Starałam się być dla niego miła, tylko ze względu na kryjącego się we mnie demona. (Ech... sorka Paina.) Naprawdę słabo by było, gdyby się znów obudził.
~ Ciekawe co on teraz myśli. - odezwał się głos w mojej głowie. - Zaraz, przecież mogę to sprawdzić. Jak szło to zaklęcie...
- Faka engqondweni impisi. - wyszeptałam.
- Coś mówiłaś? - spytał basior.
- Nie, nic. - powiedziałam jak najszybciej potrafiłam. - Faka engqondweni impisi. - znów wyszeptałam. Po krótkim czasie całkowitego skupienia usłyszałam jego myśli:
~ Ciekawe jak ona ma na imię... Udało mi się zrobić na niej dobre wrażenie? Zgodziła się, więc chyba tak. Co ona tak bez ruchu stoi? Może by pójść po pomoc... ~ To ostatnie wyrwało mnie z transu i wykrzyknęłam:
- Nic mi nie jest!
- Em... na pewno? - popatrzył na mnie krzywo.
- Tak, tak. Wszystko jest w porządku... To ruszamy na tą wyprawę, czy robiłeś sobie żarty?
- Tak. Ruszajmy!
Więc ruszyliśmy. Chwilę milczeliśmy, ale on przerwał tę ciszę:
- To chyba wypadały by się lepiej poznać. Opowiedz mi coś o sobie.
- Więc... - zastanowiłam się, czy chcę mu to mówić, ale to w końcu syn Przywódcy Demonów. Może zrobi to na nim wrażenie. - Mam na imię Ariene, mój tata był demonem, a mama aniołem, co znaczy że jestem hybrydą. Wyrzucili mnie z poprzedniej watahy, po czym zniszczyłam wymiar w którym się ona znajdowała. To... nic takiego.
I nie wiedzieć czemu, moje policzki stały się całe różowe. Basior patrzył na mnie z taką fascynacją, jakiej jeszcze nie widziałam.
- A za co cię wyrzucili z tej watahy? - spytał.
- Em... - i znów te wspomnienia. Eh, nienawidziłam ich. - Nie chcesz wiedzieć. Teraz ty mów.
- Jestem Beast, jak już wiesz, syn Przywódcy Demonów, wygnał mnie z domu krzycząc coś o zdradzie i takie tam... Przy twojej historii, to nic takiego. A jak właściwie zniszczyłaś cały wymiar?
- Nie jestem pewna, czy moja psychika pozwoli mi o tym mówić. To było tak nie dawno... Pamiętam jak by to było wczoraj. Tą krew, te krzyki, tę rozpacz i tą końcową pustkę... Nic z niego nie zostało... on przestał istnieć...
Znów po moim policzku spłynęła łza i wilk znów ją otarł.
- Dlaczego to robisz? Przecież to cię rani...
- A dlaczego anioł i demon się pobrali? Przecież nie musieli, a mimo wszystko to zrobili. Bo gdyby nie to, nie spotkałbym ciebie i pewnie robiłbym zupełnie co innego. Może i bym już nie żył. Albo nawet nigdy nie zaczął żyć. Bo takie małe szczegóły mają wielką wartość.
- Wszystkim waderom tak mówisz?
Nic nie usłyszałam. Tylko ciszę. Nagle się poślizgnęłam i spadłam z urwiska. A raczej spadłabym, gdyby Beast nie złapał mnie w ostatniej chwili. Pewnie zapomniałabym o skrzydłach i skończyłabym śmiercią. Na szczęście on był czujny. Musiał być też silny, bo bez wysiłku wciągnął mnie z powrotem. Stanęłam tuż przed nim i wtedy zrozumiałam. Pokochałam go. Dlaczego? Sama nie wiem. Postanowiłam mu jeszcze o tym nie mówić. Jeszcze nie teraz. Już mieliśmy ruszyć dalej, gdy poczułam bolesne ukłucie w sercu. Wiedziałam co to oznacza. Zdarzyło się to tylko dwa razy i za każdym razem oznaczało to samo. Pierwszy raz udało mi się to okiełznać, lecz za drugim już nie. Bałam się, że teraz też może mi się nie udać. Padłam na ziemię. Moje skrzydła powoli zaczęły się przyciemniać do ciemnej barwy. Ból narastał z każdą chwilą. Ostatnimi siłami wyszeptałam do Beasta:
- Ratuj...
Spojrzałam w jego oczy, a on w moje. Obraz basiora coraz bardziej mi się rozmywał. Łapy również zaczęły się zmieniać na czarne. Nawet oddychanie sprawiało mi trudność. Mimo wszystko usiłowałam mówić:
- Jeśli się przemienię, to zabiję wszystkich, razem z tobą... Zbliż się, proszę.
O dziwo nie pytał o nic, tylko robił co mu kazałam. Nachylił się nad moją głową. Lekko go do siebie przyciągnęłam i pocałowałam w policzek. Jeśli to miał być koniec, chciałam by wiedział. Zamknęłam oczy. Pocałunek okiełznał demona, lecz ja straciłam całą energię. To czy przeżyję, zależy teraz od Beasta.
Beast? Proszę, nie zabij mnie przez przypadek :P