- Ariene... co, co tu się stało? - spytał.
- Eh... to długa historia...
- Opowiadaj!
- Więc:
Przechadzałam się lasem. Po ostatniej wpadce starałam się zachować całkowity spokój. Robiło się na prawdę groźnie. Mało brakowało, a powtórzyłabym przeszłość. Chciałam na wszystko patrzeć z optymizmem i właśnie to mnie zgubiło. Ten nadmiar słodkości zaczął działać mi na nerwy. Znów powtórzyło się kłucie w sercu. Padłam na ziemię. Tym razem to było jeszcze silniejsze. Jeszcze większy ból i jeszcze trudniej było to pokonać. Moje skrzydła zaczęły zmieniać barwę. Potem również łapy i ogon. Z mojego oka popłynęła łza. Spadła na kwiat, a on natychmiast usechł. Świat coraz bardziej mi się rozmazywał. Już prawie cała się przemieniłam. Przestałam z tym walczyć. Było już za późno. To koniec... Moje oczy zmieniły się w czerwone i jako demon wzbiłam się w powietrze. Najgorsze było to, że byłam wszystkiego świadoma, a nie mogłam nic zrobić. Stałam się nie czułą, zimną maszyną do zabijania. Zobaczyłam w oddali jakąś waderę. Przyśpieszyłam i w nie całe dwie sekundy byłam tuż przy niej. Niczego nie spodziewająca się Soturi, padła na ziemię od jednego ugryzienia. Nie była jeszcze martwa, więc ją rozszarpałam. Usłyszałam twoje kroki i tak nagle się przemieniłam. Tak, jakby... ten demon się ciebie bał...
Basior nic nie odpowiedział. Wpatrywał się tylko w martwe ciało. Ja patrzyłam się na niego i pozbawiona sił, padłam w jego ramiona. Obudziłam się w swojej jaskini, okryta kocem. Zrozumiałam, że muszę z tym skończyć raz na zawsze...
Soturi umiera! Na zawsze pozostanie w naszej pamięci... (Chyba...)