*opowiadanie dotyczące zdobycia fiolki na konkurs*
Dzień zaczął się tak, jak zawsze. Obudziły mnie odgłosy szczenięcych zabaw. Czasami marzyłam o tym, żeby zacząć dzieciństwo od początku, zrobić to, czego nie mogłam, rozwiązać wszystko inaczej i być szczęśliwszą niż dotychczas... Dziś postanowiłam spędzić dzień sama, nie miałam nastroju na spacery i rozmowy. Nie za bardzo wiedziałam, jak wykorzystać ten krótki dzień, w sumie przyda mi się odrobina snu... Spróbowałam zasnąć ponownie, ale jak zwykle nie dałam rady zmrużyć oka. Jak już się obudziłam, to tak zostawało niezależnie od tego, jaka była pora dnia. Jako iż byłam zmęczona i leniuchowata szybko odrzuciłam napływające do mózgu moje własne podświadome propozycje spędzenia dzisiejszego dnia. To kąpiele w rzece, to wyścigi i aktywności fizyczne. Kręciłam się po mojej jaskini intensywnie myśląc o opcjach jakiegokolwiek zagospodarowania czasu. Czasu, czasu... Czy są tu wilki czasu... Mogłabym go zatrzymać i spokojnie pomyśleć nad planem dnia, a potem zwyczajnie puścić, aby nie stracić ani minuty. Nie, już jako szczenię kombinowałam z czasem, a potem miałam same kłopoty z naprawieniem wyrządzonych przeze mnie szkód. W końcu zrezygnowana klapnęłam się na podłogę jaskini. Zamknęłam oczy i oddaliłam się w strefę rozmyślań i analizy mojego życia. Wtem dobiegł mnie głuchy dźwięk. A raczej głos, tak to był głos.
- Ej, a może pójdziemy na spacer?
- Nie, to nudy! Lepiej nastraszmy kogoś!
- Tak, świetny pomysł!
Spacer. Tak,to to, czego cały czas szukałam! Leniwie podniosłam się na łapy i zatoczyłam wielkie koło jak pijana. A jednak mogłam zasnąć i wypocząć... Cóż, spacer będzie jednakże bardziej emocjonujący... Ta, emocje jak na grzybobraniu. Porwałam pospiesznie torbę na znaleziska, chwiejnie wyszłam z mego "domu" i powoli poszłam do najbliższego znanego mi miejsca.
Dreptałam spokojnie po ścieżce prowadzącej do Gondolinu. Przystanęłam przed granicą lasu. Były tam dwie ścieżki, obie tej samej szerokości, ale druga emanowała jakąś dziwną aurą. Wcześniej jej nie zauważyłam, a przecież była tak dobrze widoczna... Ciekawość wzięła górę, dlatego zagłębiłam się w lesie idąc tą dziwną dróżką. W miarę jak dłużej szłam, ścieżynka stawała się coraz to węższa, krajobraz się zmienił. Teraz kora miała barwę morskiej wody na głębinach, a grzyby i rośliny pulsowały fioletowym, silnym światłem omiatającym resztę tego wspaniałego widoku. Koło mnie przemykały co chwila króliki z trzema parami uszu i nietoperze bez skrzydeł, chociaż latały. Atmosferę wypełniały tajemnicze zapachy, z drzew zwieszały się niczym girlandy kolorowe owoce, jakby proszące o spróbowanie ich. Niestety (a może na szczęście) byłam o wiele za niska, aby ich dosięgnąć. Szłam niestrudzenie dalej, a w pewnym momencie pobliskie trawy wyciągały swoje długie macki, żeby wciągnąć mnie do ciemnych pieczar po lewej stronie. Gdy tak rozmyślałam o tym miejscu dotarło do mnie, co to był za nieziemski zapach. Tak pachniała magia, stara magia wypełniająca ten obszar. A może to ten obszar wypełniał starą magię? Niestety stara magia dotyczyła głównie czasu, a nie nocy, więc nie wiedziałam o niej zbyt wiele.
Przemierzałam dalej cudowne połacie lasu wdychając woń drzew starszych niż moi pradziadkowie, upajając oczy widokiem tylu magicznych roślin naraz. Nagle, przed sobą ujrzałam kępkę błękitnych owoców w kształcie gwiazd i półksiężyców. Spojrzałam na naszyjnik. Czekałam, aż zacznie emanować fiołkowym światłem, ostrzegającym mnie przed tymi dziwnymi jagodami. Zdjęłam go nawet i położyłam kilka centymetrów przed krzakiem. Nic. Stwierdziłam, iż nie ma co szukać w nich niebezpieczeństwa i spróbować trochę owoców. Naszyjnik nigdy mnie nie zawiódł, więc dlaczego miałby to zrobić teraz. Wzięłam w łapę odrobinę gwiazdek i policzyłam do trzech.
- Jeden... Dwa... Trzy! - po tym słowie wrzuciłam wszystkie owoce do pyska. Nie gryzłam ich, ale przez kilka sekund trzymałam na języku. Opłaciło się, bowiem po chwili gwiazdy zaczęły musować mi język. Najpierw delikatnie, potem coraz mocniej, aż eksplodowały mi w pysku. Nie zraziłam się. Przeciwnie, to uczucie było zbyt piękne, aby było prawdziwe. Zebrałam resztę jagód z krzaczka, a potem pobiegłam dalej. Po tajemnych musujących owocach pod moimi łapami pojawiało się coś w rodzaju fluorestencyjnych śladów. Po każdym kroku na ziemi pojawiały się znaki rozświetlające ścieżkę. Tak na prawdę wszystko tu świeciło. Od kwiatów po samą mnie. Tak, teraz wnętrze moich uszu, oczy, nos i pazury błyszczały wszystkimi odcieniami niebieskiego i fioletu. Ogon zaś mogłam nazwać latarnią. Kiedy ścieżynka się skończyła moim oczom ukazała się cała polana przeróżnych roślin i grzybów, włączając w to gwiezdne owoce. Postanowiłam ja jakoś nazwać. W grę wchodziły po prostu Gwiezdne Owoce, a także łaciński odpowiednik tej nazwy. Stella Fructus... A może japoński? Zajrzałam do mojego podręcznego słowniczka.
- Sutāfurūtsu? Jednak sprawdzę Turecki... - znowu zaczęłam szperać w książce. - Mam! To będzie Yıldız Meyve. Ech... Chyba najlepsze będzie Stella Fructus. - westchnęłam. Schowałam słowniczek do torby, a zamiast niego wyjęłam notatnik. Zapisałam nazwę nowego odkrycia, a także naszkicowałam szybko wygląd Stella Fructus. Zebrałam jeszcze więcej gwiazdek, a potem kontynuowałam zwiedzanie.
Tym razem musiałam wytężyć wzrok, aby zauważyć wąską odnogę ścieżki, którą dotychczas podróżowałam. Weszłam tam i przedzierałam się dróżką przez około 5 minut. Prowadziła ona do małej polanki usianej świecącymi dzwonkami. Na środku znajdowało się małe jeziorko czarne jak nocne niebo. Podeszłam bliżej. Naszyjnik począł migotać i zaciskać mi się delikatnie na szyi. Tafla stawu na ułamek sekundy zmieniła kolor na biały. Wiedziałam już, że mam do czynienia z magiczną wodą. Przyjrzałam się jej uważnie i na dnie ujrzałam kryształ pulsujący fiołkową aurą. Musiałam go mieć. Ale pozostawała jeszcze jedna kwestia, a mianowicie: jezioro było magiczne. Pewnie gdybym tam wskoczyła, umarłabym, lub zniknęła na zawsze. Jednak był jeden sposób. Nazywał się on Custodi In Magica. Były to owoce przypominające laski, a ich właściwości były prawie tak samo zadziwiające, jak Stelli Fructus. Laski te zatrzymywały działanie każdej magii na 10 minut. Jeżeli w pobliżu są te owoce, ja mogłabym wyłowić kryształ, który przyciągał mnie swoim blaskiem. Rozpoczęłam poszukiwania. Sprawdziłam każdy zakątek, zajrzałam pod kamienie, pootwierałam nawet inne rośliny. Miałam się poddać, kiedy zobaczyłam przed sobą ciemną jaskinię. To była jakaś szansa. Ja nadal świeciłam, a czasu zostało niewiele. Zajrzałam tam, lecz zobaczyłam tylko gładkie ściany i odrobinę magicznej trawy. Bez cienia nadziei rozchyliłam kępkę i moim oczom ukazało się kolejne wejście. Ostrożnie zagłębiłam się w środku. Minęło pewnie pół godziny, ale nie czułam ani odrobiny rezygnacji. Jaskinia zapewne miała się ku końcowi. Nagle, uderzyła mnie woń mojego upragnionego celu. Pobiegłam przed siebie i zauważyłam cztery krzaki cudownych lasek. Zerwałam wszystkie, po czym pomknęłam do jeziorka. Zjadłam połowę laski. Kolor światła, które dały mi Stella Fructus zmienił się na złoto - srebrny. Zadziałało. Bez wahania wskoczyłam do zimnej, czarnej toni. Stawek był głęboki na ok. 2 metry, dlatego szybko wyłowiłam kryształ. Wypłynęłam na powierzchnię, schowałam drogocenny łup do torby i po swoich błyszczących śladach wróciłam do krzaku gwiazdek. Stamtąd pamiętałam drogę do jaskini.
***
Wróciłam niezwykle zmęczona. Od mojego wyjścia minęło siedem godzin, więc miałam tylko jeden, ech, przepraszam - dwa cele. Pierwszy: sproszkować kryształ. Drugi: iść spać. Schowałam Stella Fructus i Custodi In Magica do słoików, wzięłam kryształ i kamień, po czym uderzyłam. Tak jak myślałam - kryształ rozłupał się na kilka części, ale moim oczom ukazała się fiolka wykonana z kryształu górskiego, a na niej widniał napis z kwarcu o treści: Szczenięce Lata.