— Kretyn — prychnęła pod nosem, ale na tyle głośno, abym usłyszał. Na samych przezwiskach daleko nie zajdzie. Nawet może ją to kiedyś zgubić.
Wiatr przestał w końcu wiać, czym niezmiernie mnie uradował. W końcu przestanie szarpać moją pelerynę i smagać mnie po pysku. Chociaż... Zamilkł coś zbyt szybko. Wiał na potęgę, a teraz w jednej sekundzie przestał. To zwiastuje kłopoty. Na pewno zwiastuje kłopoty. Za długo spacerowałem po tym nieprzewidywalnym świecie, żeby teraz nie rozpoznać momentu, w którym niebezpieczeństwo zaatakuje.
Na pozór spokojnie podniosłem głowę. Ale moje oczy nerwowo latały we wszystkie strony, szukając problemów. I w końcu je znalazły.
Woda zmarszczyła się i zaczęła bulgotać. Raven również spojrzała w tamtą stronę i zmarszczyła brwi (o ile wilki mają brwi...), po czym cofnęła się o krok. Ja, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej przybliżyłem się do rzeki.
Na jej powierzchni pojawił się nos. Dwie, podłużne dziurki otoczone łuskami. Następnie wychyliły się oczy. Ich źrenice przypominały kocie, poza tym miały jadowicie zielony kolor i spoglądały prosto na nas.
— Kivui... — zaczęła Raven, ale nie dokończyła, bo z wody wyskoczył ogromny wąż, chlapiąc wodą na wszystkie strony.
— Idź — powiedziałem, przyjmując pozycję bojową.
— Pomogę ci! — zaprotestowała.
— Uciekaj, do cholery! — krzyknąłem w końcu i uskoczyłem przed kłami gada. Miał ciemne, lśniące łuski, zapewne jadowe, długie kły i chęć zabicia nas.
Wadera, zamiast ratować swoje nędzne życie, wolała zostać i być mi kulą u nogi. Łatwiej mi bronić tylko siebie, niż jeszcze jej. Może dałaby radę się obronić, kto wie? Ale i tak wolę, żeby się nie wychylała. Jeszcze będę ją miał na sumieniu.
Wąż znowu zaatakował, celując w moją nogę. Udało mu się, zacząłem krwawić. Bolało niemiłosiernie, ale w akcie zemsty wgryzłem się w jego szyję. Szczęście, albo bogowie, chcieli, aby akurat tam poluzowała mu się łuska i żeby mój ząb wbił się w jego ciało.
Przewróciłem się, przyciśnięty do ziemi przez jego odciętą głowę.
Czekaj, odciętą?
Obok leżącego na ziemi ciała stała Raven z mieczem świetlnym w łapie.
Odepchnąłem pysk martwego gada i wstałem, cały we krwi swojej i zabitego już węża. Gdy tylko stanąłem na zranionej, zatrutej prawej nodze cicho syknąłem.
Znowu nie dałem rady nie popełnić błędu. Byłem na siebie wściekły.
Ruszyłem w stronę drogi powrotnej, ale zatrzymała mnie Raven.
— Kivui... — powiedziała, kładąc łapę na moim ramieniu.
— Odejdź — warknąłem i przyśpieszyłe kroku.
Raven?