Ten zdał mi się odrobinę zdziwiony, lecz odwzajemnił uścisk.
- To przecież moja praca. - mruknął z uśmiechem.
Gdyby nie on, już bym pewnie nie żyła. Nie wiedziałam jak mam mu dziękować. Nalegał, bym przestała, jednak ja nie miałam takiego zamiaru. W końcu nie codziennie ktoś ratuje mi życie. Zmaterializowałam i zawiązałam na szyi basiora czerwoną apaszkę.
- Przyjmij to w dowód wdzięczności.
- No niech ci będzie. - mruknął i z niechęcią przyjął prezent - A teraz idź do tego medyka.
Przytaknęłam i poszłam do drzwi. Wychodząc rzuciłam jeszcze krótkie "dzięki", na którego dźwięk basior spojrzał na mnie groźnym wzrokiem. Szczerząc zęby zamknęłam drzwi i wyszłam, a chwilę później wyszedł i on.
***
Nieśmiało zapukałam do drzwi jaskini. Medyczka od razu mi otworzyła, a widząc moje rany wpuściła mnie do środka, nie mówiąc słowa. Usiadłam na ławce i czekałam aż wpuści mnie do gabinetu. Czas strasznie mi się dłużył, mimo że nie czekałam bardzo długo. Każda minuta zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Wiercąc się i przekręcając wbijałam swój wzrok w sekundową wskazówkę zegarka, śledząc jej każdy ruch. W kocu drzwi się otworzyły. Zza nich wyszła czarna wadera. Uśmiechnęła się do mnie i poszła w swoją stronę. Uzdrowicielka zaprosiła mnie do środka i zaczęła przygotowywać gazy. Najpierw odkaziła rany, co trochę szczypało. Zakładając mi opatrunki spytała:
- To co się tak właściwie stało?
- Duchy... - mruknęłam niechętnie. Nie chciałam o tym pamiętać.
Wybacz Niff, ale to już koniec serii tych opowiadań. Muszę iść ratować Beasta.