— Krzyki... wróciły... — zaczęła niepewnie. — Gdzie jesteś? Niffelheim... NIFF?!
Rozglądała się dookoła, szukała mnie wzrokiem, mimo że stałem tuż przy niej. Krzyczała o pomoc. W tej chwili duchy zabrali jej zmysł słuchu, węchu i wzroku, dlatego nie mogła wyczuć mojej obecności. Zastanowiłem się, co mogłem zrobić, by ją na moment uspokoić. Łapą odsunąłem grzywkę z jej czoła, po czym pociągnąłem je wzdłuż ran na pyszczku. Goiły się przez chwilę, jednak nie to było moim celem. Następnie przesunąłem swój dotyk na jej uszy, wówczas wydobyło się delikatne światełko. Szepnąłem do niej cichutko, że jej pomogę, tylko musi jeszcze chwilę poczekać. Usłyszała to, ponieważ na potwierdzenie zrozumienia moich słów, przytaknęła delikatnie głową. Odstąpiłem od niej, wtedy pojawiły się mniejsze duszyczki. Nie miałem ochoty na rysowanie kolejnych symboli czy okręgów, nie były tu z resztą potrzebne. Zdążyłem je zapieczętować w tej jaskini, teraz wystarczy je odesłać tam, skąd przybyły lub unicestwić. Raczej w raju nie znajdą sobie miejsca, doznają więcej mąk. Ariene mogła się obwiniać za ich śmierć, żałować z całego serca, jednakże po tym, co jej zrobiły, nie mają prawa już tego od niej wymagać. Jej umysł zostanie oczyszczony z tych zarzutów. Dusze wilków po śmierci przybierają prawdziwego oblicza, wszystkie maski, jakie nosili za życia, zostają zerwane, pozostaje jedynie to, kim naprawdę byli. Zmory, które przybywają po życie innych, tak naprawdę za swojego żywota pragnęli dostarczać innym śmierć. Do rytuału przywołałem mniejsze duchy, które czaiły się w okolicy. Miałem nadzieję, że one wystarczą, jeśli nie, wezwę dawnego przyjaciela – potulnego demonka monstrualnych rozmiarów, wówczas biada dręczycielom. Nakłułem swoją poduszkę i własną krwią naznaczyłem Ariene, wypowiadając słowa: "Na moc daną mi od bogów, ja, Bezimienny egzorcysta ochrzczony przez demona imieniem Niffelheim, rozkazuję opuścić ciało wadery zwanej Ariene dwóm duszom, duszom mściwym i zawistnym. Na mój rozkaz poruszę bramę piekła, gdzie wtrącę Paina i Laos, skazując ich na wieczne męki i cierpienia". W jaskini zapanował mrok, błyskało w nim turkusowe światło, na koniec przerwane czerwoną poświatą. Rozległy się szepty i śpiewy, otworzyły się bramy zaświatów. Srebrna padła nieprzytomna na ziemię, wyleciały z niej dwie dusze. Zmory opuściły już jej ciało, była od nich wolna. "Zajmijcie się nią" – szepnąłem do duszyczek. Teraz wystarczyło pchnąć duchy do ich nowego miejsca zamieszkania. Straciły one do reszty swą dobrą stronę, stały się zwykłymi bestiami bez rozumu. Kierowały się żądzą mordu i zemsty, "Paina" i "Laos" już nie było.
— *Uważaj* — usłyszałem głos w swojej głowie, nie wiem, czyj był.
Do walki rzuciły się dwójka martwych, chciały dopaść Ariene. Stanąłem im na drodze, broniąc waderę przed ich atakami. Nie byli bardzo silni, ale to nie znaczy, że stali się totalnie słabi. Mieli mniej siły niż żywe wilki i to tylko tyle. Przybrali materialną postać, więc nie mogli w pełni się skupić na ofensywie, ponieważ musieli ją pilnować, by się utrzymała. Zniesmaczony zaistniałą sytuacją, pomagałem unieść się przedmiotom, a następnie rzucałem nimi. Cofali się do otwarcia piekieł, jednak wiedzieli, że kiedy przez nią przejdą, już tu nie wrócą. Czas odgrywał tutaj ważną rolę, zarówno dla nich, jak i dla mnie. Utrzymanie bram tutaj jest naprawdę trudne, a jeszcze muszę uważać na przywołane duszki, żeby nie ześwirowały. Nie mogę pozwolić im grać na zwłokę, szybko z sił nie opadnę, ale bardzo nieprzyjemnie jest robić taki syf, będąc u kogoś w gościach. Po chwili poczułem czyjąś obecność za sobą. Ariene stanęła na równe nogi, choć widać było, że to jeszcze nie ten czas. Rzuciłem na nią surowym spojrzeniem, to już nie jest jej sprawa, powinna odpoczywać, żeby odzyskać siły. Skarciłem ją za to, oberwało się również duszkom, mieli się nią zająć, a nie pozwalać, by się narażała. Widząc, że jednak nic to nie dało, ostatecznie przywołałem kogoś jeszcze. Może to nie ten przyjaciel, o którym była mowa wcześniej, ale coś podobnego. Półprzezroczysta istota przypominająca dużą hybrydę fretki i węża stanęła przede mną i zaczęła sunąć ku duchom. Przelatując przez nie, unieruchomiła ich.
— To koniec, niech wypełni się wyrok.
Wpadli do bram, które zamknęły się tuż za nimi. Olbrzymia bestia podeszła do mnie, przyłożyłem do niej łapę i pociągnąłem po ogromnym łbie, rozkoszując się dotykiem jej nierzeczywistego futra przeplatanego łuskami. Podziękowałem jej za przyjęcie prośby o pomoc, którą później mi udzieliła. Podeszła do Ariene, której podarowała nieco swoich zdolności regeneracyjnych, po czym znikła.
— To pomoże ci szybciej wstać na nogi i pozbierać siły. Musisz być zmęczona, odpocznij.
— Wrócą?
— Raczej nie, a nawet jeśli to nie stanie się prędko. Nie przejmuj się tym.
Podszedłem do niej, wypowiedziałem formułkę, która jest niezbędna do wytworzenia pewnego rodzaju bariery i uśmiechnąłem się lekko. To powinno ją przez jakiś czas chronić przed wszelakimi opętaniami, a w szczególności przed Laos i Painą.
— Gdyby było coś nie tak, skontaktuj się ze mną. Teraz czym prędzej udaj się do medyka, żeby pozbył się tych paskudnych ran. Może uda się i obejść bez blizn na przyszłość, jeśli szybko tym się zajmiesz.
Ariene?