— Słodko wyglądasz, kiedy się jąkasz — zrymowałam.
Ale Scarf nadal czekał na moją odpowiedź. Patrzył na mnie błagalnymi oczyma, a ja przecież nie chciałam go w żaden sposób zranić.
Na mojej łapie znajdowała się bransoletka z rzemyka. Przyczepione było do niej mnóstwo zawieszek, takich jak kieł, zaschnięty kwiat albo mały kawałek kryształu. Im dłużej jej się przyglądałam, tym bardziej się zastanawiałam, kto ją zrobił, bo była śliczna.
— Scarf, posłuchaj...— westchnęłam, gdy już się odważyłam i mniej więcej ułożyłam w głowie plan przemówienia. — Znamy się ile... Trzy dni? Tak, też cię bardzo, ale to bardzo lubię. Ale czy to nie jest za wcześnie? Ja... Nie chcę cię w żaden sposób zranić i błagam, nie obrażaj się na mnie — to mówiąc przytuliłam go.— Chcę dać sobie czas. I ty też, proszę, daj mi trochę czasu. Jutro ci odpowiem, obiecuję. I przepraszam.
Puściłam go i wstałam. Skierowałam się do wejścia do jaskini. Spojrzałam na niego przez ramię.
Siedział tam, obok bransoletki i martwego dzika. Jego wzrok wyrażał... Już sama nie wiem jak to nazwać.
Nagle na niebie zebrały się chmury, z których zaczął padać deszcz. Nie byłabym sobą, gdybym go tam tak zostawiła. Wiem, zepsułam całą romantyczną scenę.
— Scarf! — krzyknęłam.— Chodź, nie pozwolę ci tak siedzieć i moknąć na deszczu.
Scraf?