— Jasne, jasne. Gdybym chciała, wiedziałabym o tobie wszystko — odparła.
— Wątpię — rzekłem i to było wszystko, co powiedziałem tego wieczora.
Wadera zadała jeszcze parę pytań, przedstawiła się, ale nie otrzymała ode mnie odpowiedzi. Byłem cichy niczym głaz. W końcu nie wytrzymała i rzuciła się na mnie, przygważdżając do ziemi.
— Odpowiedz — wycedziła przez zęby. Pokręciłem tylko głową. Moja tylnia łapa zaczęła zmieniać się w czarny cień, który zaczął pochłaniać całe moje ciało. Gdy tylko dotarł do końca mojego nosa wyślizgnął się spod jej łap i przeleciał parę metrów dalej. Gdy tylko jakaś jego część dotknęła ziemi, uformował się w kształt wilka. Zawiał wiatr i go zdmuchnął, a w miejce cienistego kształtu znowu stanąłem ja. Przez trzy sekundy stała, próbując jakoś ogarnąć umysłem to, co przed chwilą się stało. Gdy już skończyła intensywne rozmyślanie, zwróciła na mnie swój łeb, przechylając go w bok. Było to nawet trochę zabawne w jej wykonaniu.
Byłem pewien, że intensywnie mi się przygląda, mimo że nie widziałem jej oczu.
— Czyli jesteś tu na warcie, tak? — zapytała.
Kiwnąłem głową.
— Żeby mnie zmienić? — znowu pytanie.
Znowu kiwnięcie.
— To ja już pójdę, skoro mogę.
Odwróciła się do mnie bokiem i odeszła. Nie odwracaj się tyłem do nieznajomych i podejrzanych— idealnie zastosowała się do tej rady. Ale ona też nie wyglądała niewinnie. Kaptur z pewnością coś skrywał. Może szkaradne blizny, a może ładny pyszczek. Pewnie się nie dowiem.
[TIME SKIP]
Następnego wieczoru wyszedłem ze swojej jaskini, a wiatr już upatrzył sobie mnie na ofiarę. Z całą swoją gwałtownością uderzył mnie swoim podmuchem w pysk, ciągnąc za sobą liście i małe gałązki. Do tego wprawiał w ruch moją pelerynę, odkrywając blizny i rany. Cofnąłem się z powrotem, klnąc pod nosem i plując listkami. Gdy wietrzysko już się uspokoiło ponowiłem próbę zwiedzania terenów.
Idąc wydeptaną ścieżką spowitą w ciemności na mojej drodze pojawiła się wadera odziana w kaptur. Raven.
Raven?