A później mój mózg zaczął poprawnie działać i odchrząknąłem, cofając się. Medyczka wyszła z jaskini, za co byłem jej cholernie wdzięczny.
- Boże, co ty ze mną robisz? - zapytałem, a w odpowiedzi otrzymałem jedynie głośny, szczery śmiech.
- Wystarczy Will - wciąż nie odrywałem wzroku od jej roześmianych oczu. - Nadal nie jestem bogiem.
- Ależ jesteś - obruszyłem się. - Moją prywatną boginią.
- Oj, daruj sobie...
Musnąłem nosem jej pysk, przymykając oczy. Słyszałem jej miarowy, głęboki oddech i zastanawiałem się czy na to, co chcę zrobić, jest teraz właściwy czas.
- Zaraz wracam, dobrze? - z niechęcią oderwałem się od niej, posyłając jej tajemniczy uśmiech.
- Gdzie idziesz? - przewróciła się na bok i uniosła jedną brew.
- Mam do załatwienia pewną sprawę. Zaczekaj na mnie przed wejściem.
Zanim zdążyła zaprotestować, wystrzeliłem z jaskini i pobiegłem do Kesame, mając tylko jeden cel.
- O, cześć, braciszku - spojrzała na mnie idealnym odwzorowaniem mojego spojrzenia, a potem uśmiechnęła się tak dziwnie, jak właśnie ja mam w zwyczaju.
- Masz to, o co cię prosiłem?
- Prosiłeś? - prychnęła. - To był rozkaz. Poza tym nie musisz szeptać, to nie narkotyki.
Szeptałem?
- Ach, nieważne! - warknąłem, zniecierpliwiony. - Masz?
- Bądź milszy, albo ci nie dam.
Posłałem jej mordercze spojrzenie, a ta, wzdychając, podała mi upragniony przedmiot.
- Jesteś strasznie niekonsekwentna. Popracuj nad tym - rzuciłem, ruszając w stronę Will.
- I tak mnie uwielbiasz! Daj znać, czy się zgodziła!
Uśmiechnąłem się pod nosem, przyśpieszając.
Kontrolnie spojrzałem w niebo, które - ku mojej uldze - wciąż było nieskazitelne, błękitne i słoneczne. Wiał lekki, orzeźwiający wiaterek, a ptaki latały jak oszalałe i darły się na pół watahy.
- Will! - zawołałem, podchodząc do zamyślonej wadery i wyciągnąłem w jej kierunku szyję, stykając nasze nosy. - Pójdziesz ze mną?
- Gdziekolwiek chcesz - prychnęła.
Westchnąłem, ruszając w kierunku wodospadów. Jakoś musimy spędzić ten dzień, prawda?
Zacząłem biec, ona biegła obok. Odnalazłem rzekę i biegłem wzdłuż niej, a kiedy mój wzrok napotkał jej zwieńczony wodospadem koniec, odbiłem się od ziemi i skoczyłem w dół. Nie musiałem nawet patrzyć w jej stronę, by wiedzieć, że skoczyła za mną.
Wziąłem głęboki oddech, przyglądając się jej. Zauważyłem, że nader często to robię. Widocznie weszło mi w nawyk.
Znów kontrolnie spojrzałem w niebo. Tym razem było ciemne, lecz nadal czyste, upstrzone tysiącami gwiazd. Will stała obok, już z suchym futrem, zamyślona i wpatrzona w nieboskłon. Jej bandaż był już suchy, rana nie krwawiła tak bardzo, dzięki czemu nie musieliśmy tak wcześnie wracać.
- Will - odchrząknąłem, czując dziwne podniecenie, ale i zjadający mnie stres. - Will?
Odwróciła się w moją stronę, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- Lubisz gwiazdy?
Sam nie wiem czy było to pytanie czy stwierdzenie, ale ona lekko pokiwała łbem, a ja uśmiechnąłem się nerwowo.
- Ja... Specjalnie czekałem do nocy. Chciałbym ci powiedzieć, że... Kocham cię...
- Wiem to - przerwała mi, nadal trwając w bezruchu.
Znów uśmiechnąłem się, wyglądając zapewne jak obłąkany, a potem przełknąłem ślinę i zamknąłem oczy, otworzyłem je, zastukałem pazurami w ziemię, otworzyłem pysk, zamknąłem go i wreszcie się zdecydowałem.
- Zawsze to dość dziwne słowo - spojrzała na mnie podejrzliwie - które chyba zobowiązuje, całkiem mocno. Zwykle go nie nadużywam, ale teraz... Czy ty... Chcesz być ze mną już na zawsze?
Wyjąłem srebrną bransoletę, która nałożona okrążała niewielką część łapy. Wysadzana była maleńkimi, przeźroczystymi kryształkami, lecz kiedy uniosłem ją w stronę księżyca zalśniła nieśmiało w jego blasku, mieniąc się tysiącem barw.
Will? A spróbuj się nie zgodzić...