- Czym ja sobie zasłużyłam na spotkanie z Tobą? - zdaję sobie sprawę, że nie nalezę do najmilszych. Ale żeby od razu mnie tak karać? To już lekka przesada. Nawet ja tyle nie nagrabiłam.
- Wcale nie musisz ze mną rozmawiać. Tym lepiej będzie dla mnie - parsknełam śmiechem. No bo skoro już zaczęliśmy to nie grzecznie byłoby tak skończyć.
- Oj no wiesz. Skoro już zacząłeś konwersacje, możemy się jeszcze trochę pobawić Ciućmoku.
- Hmm. Jaką zabawę masz na myśli? - basior podszedł do mnie za blisko. O wiele za blisko. Istnieje coś takiego jak przestrzeń osobista. I tylko ja mogę ją naruszać. A moja jest nietykalna.
- Odsuń się ode mnie zboczeńcu. - odskoczyłam jak oparzona. Niech sobie nie myśli, że wszystko może.
- Zboczeńcu? Ranisz mnie - prychnęłam. To jego się da zranić?
Nasza kłótnia trwała długo. A im więcej czasu z nim spędziłam, tym bardziej mnie denerwował. W końcu nie wytrzymałam i zamachnęłam się ogonem. Na jego szczęście Ciutrok był wyjątkowo szybki. Nie spodziewałam się tego po nim, więc nie trafiłam. Jednak następnym razem nie dam się tak zaskoczyć. Oberwie po łbie tak, że się nie pozbiera.
- Do zobaczenia – rzucił i poszedł.
- Do niezobaczenia, żegnam ozięble – mruknęłam pod nosem, na co tylko basior głośno się roześmiał.
Reszta dnia minęła mi nawet ciekawie. Udało mi się podręczyć kilka wilków i całkowicie nieoczekiwanie, stałam się świadkiem bolesnego zderzenia się z drzewem jednego szczeniaka. No jakbym mogła przegapić taką okazję. Gdy miałam wrócić do swojej jaskini, usłyszałam szelest. Coś lub ktoś przedzierał się przez krzaki, jednocześnie klnąc pod nosem. Uśmiechnęłam się do siebie. Przecież ja doskonale znałam ten głos. W końcu jego właścicielowi poświęciłam dziś dość sporo mojego cennego czasu. I wszystko wskazywało na to, że kopnął mnie zaszczyt i po raz kolejny będę mogła poprawić sobie jeszcze bardziej humor czyimś kosztem. Podeszłam więc bliżej źródła. To, co zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W krzakach siedział znany mi już basior. Nie wiem jakim cudem, ale był tak zaplątany w gałązki, że właściwie nie mógł wykonać nawet najmniejszego ruchu. Leżał na grzbiecie, a w jego futrze było mnóstwo patyczków i liści. Najzabawniejsze jednak było jego imponujące, drewniane poroże. Czyżby postanowił zostać łosiem? Wybuchłam gromkim śmiechem.
- Proszę, proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Czyż to nie jest Pan Ciućmok? – odezwałam się, gdy już się uspokoiłam. Żałowałam tylko, że nie mogłam uwiecznić tego jakże kompromitującego go widoku. Mogłabym sobie obkleić ściany jaskini upokarzającymi innych obrazkami i codziennie z uciechą wracać myślami do tych chwil. No ale cóż. Wszystkiego nie można mieć, muszę się nacieszyć tym, co mam. A teraz mam rozłożonego na łopatkach basiora, który chyba sam się pogubił.
- Czyżby Puchatek przybył z odsieczą? – nawet w takiej chwili był arogancki i zbyt pewny siebie. I na dodatek ten uśmieszek. Ach… jak ja go nie cierpię. Najchętniej udusiłabym go na miejscu. Jednak obecnie utrudniały mi to krzaki.
- Puchatek? Ja tu nie widzę żadnego Puchatka. Więc jest mi wyjątkowo przykro, ale musisz poradzić sobie sam. Za to ja z chęcią obejrzę sobie Twoje marne starania.
Chinmoku? Wybacz zwłokę i nie zabijaj ;3