2 marca 2017

Od Lumy c.d. Nathing

Czułam się źle. Tak jakby coś było nie tak. Przez to wszystko nie mogłam usiedzieć w miejscu. Po prostu roznosiło mnie. Nie lubię mieć niedokończonych spraw, a tak się składało, że jedna zalegała już od dłuższego czasu. I jakoś nie mogłam się do niej zabrać. Odwlekałam to, jak najbardziej się dało. No ale w końcu trzeba się ruszyć. Żeby później nikt nie zarzucił mi, że stchórzyłam. No bo w końcu ja nigdy nie tchórzę. Co najwyżej czasem dokonuję taktycznego odwrotu.
Ruszyłam w stronę jaskini Nathing. Najwyższa pora to wszystko wyjaśnić. Gdy znalazłam się przy wejściu, zapukałam. Co prawda mogłabym wbić bez zapowiedzi, no ale nie chcę, by mi zarzucili brak kultury. Wychowana jestem bardzo dobrze, a to, że nie zawsze pokazuję się z tej „lepszej” strony to inna sprawa. Po prostu nudzi mnie to wszystko, a fałszywa i obłudna uprzejmość jest gorsza od największego chamstwa. Lepiej jest milczeć niż się tak podlizywać i płaszczyć. Już po chwili koło mnie stanęła wadera. Zasłoniła jaskinię tak, bym nie mogłam wejść. W sumie to nie dziwię się jej. Ona też nie byłaby mile widziana u mnie, tak więc jej czyn był, jak najbardziej zrozumiały. A dodatkowo delikatnie połechtała moje ego. No bo w końcu znaczyło to, że nieźle sobie u niej nagrabiłam.
- Hej Nathing - zaczęłam oficjalnie. Wadera patrzyła na mnie obojętnie. Au. Powiało chłodem. Bardziej liczyłam na jakieś przywitanie typu „nie chcę Cię widzieć” lub „zabieraj się stąd”. A tu? Zwykłe cześć. Czyżby jednak nie czuła do mnie tego samego co ja do niej? Nieograniczonej niechęci połączonej z odrobiną odrazy? Niech lepiej uważa, bo zacznę płakać. Jeszcze chwila tej bezsensownej pogawędki i sama nie wiem czemu, ale zaproponowałam, żebyśmy się przeszły. Tak jakby ktoś kontrolował moje ciało, a słowa same wypłynęły z mojego pyszczka. I tak samo jakimś dziwnym trafem znalazłyśmy się w rzece. Pływałyśmy, skakałyśmy i chlapałyśmy się niczym szczeniaki. I to dość długo. W końcu, gdy wydostałyśmy się na brzeg, wadera natychmiast położyła się na piasku. Ja jednak nadal miałam pełno energii. Otrzepałam się z wody i zaczęłam biegać wzdłuż rzeki tam i z powrotem. Chciałam jak najszybciej wysuszyć futerko, gdyż mokre było wyjątkowo ciężkie. Gdy już osiągnęłam swój cel, podeszłam do towarzyszącej mi wilczycy i położyłam się obok. Chwilę tak milczałyśmy, przypatrując się spokojnej tafli wody. W końcu jednak się odezwałam, należało przecież coś załatwić.
- Było z nami różnie. Marnie się dogadywałyśmy. Wojna nieco, powiedzmy, nas zbliżyła. Ale już się skończyła. I nasz sojusz także się skończył - wadera patrzyła na mnie zaskoczona. Chyba myślała, że walnę tu wzruszającą mowę, w której zawrę szczere przeprosiny płynące prosto w serca. Cóż… trochę się przeliczyła, jak i zawiodła.
- Koniec? - powtórzyła głucho. Uśmiechnęłam się pod nosem, czego i tak nie zauważyła, przez skrywającą mój pyszczek maskę.
- Tak. Nie wchodźmy sobie w drogę. Tak będzie najlepiej dla nas, jak i innych. No, chyba że chcesz, żeby znowu wszystko latało czy takie tam. I wiedz, że gdy ponownie się spotkamy, nie będę Cię słuchać – chyba zrozumiała przesłanie i wyłapała zaczepną nutkę w moim głosie.
- Czyli co? Do niezobaczenia? - zaskoczenie zmieniło się w perlisty śmiech. Pokiwałam głową, po czym wstałam i poszłam w swoim kierunku. Mogę nazwać to tylko w jeden sposób. Nieme pojednanie.

Nathing? ;3

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template