— O bogowie! — wykrzyknęłam i nachyliłam się nad nim. — Za mocno ścisnęłam opatrunek? Poczekaj...
Spróbowałam pazurem poluzować liść, ale skończyło się na tym, że go rozerwałam.
— No na litość — usiadłam z naburmuszoną miną, ale długo tak nie wytrzymałam i musiałam się roześmiać.— Chyba jednak nie umiem zakładać opatrunków. Chodź, pójdziemy do medyka.
— Nie, nie trzeba — zaoponował.
— Ależ trzeba, chodź. Dasz radę sam iść?
W końcu dał za wygraną, kiwnął głową i wstał. Machnęłam łapą i ruszyłam, a Scarf za mną. Przez całą drogę opowiadałam jakieś słabe dowcipy, bo byłam zdenerwowana. Bałam się, że przez moją niezdarność Scarfowi stanie się krzywda. Mimo wszystko basior zaśmiał się cicho parę razy.
Gdy byliśmy na miejscu, w jaskini Corayi, wadera założyła mu opatrunek, a ja przez chwilę zabawiałam ją rozmową. Po jakiś pięciu minutach skończyła i zrobiła to o wiele lepiej niż ja. Dobrze, że są tu takie wilki. Gdybym na przykład ja miała leczyć, to w ciągu jednego dnia liczebność watahy zmniejszyłaby się o połowę i trzebaby kopać więcej grobów.
Wychodziliśmy właśnie z jaskini Corayi. Cały czas skakałam wokół Scarfa, pilnując aby na coś nie nadepnął czy coś. Może i wychodziło mi to trochę niezdarnie, ale żeby tylko nic więcej mu się nie stało.
— Ej, Scarf? — zapytałam, jak wchodziliśny do mojej jaskini.
— Tak? — odwrócił łeb w moją stronę.
— Bo wcześniej chciałeś mnie o coś zapytać i jak tak teraz o tym myślę, to nie chodziło o ten opatrunek, nie?
Scraf?