– Nie, proszę, nie – wymruczałem cicho, patrząc na nią z żalem.
– Przykro mi – odparła i choć spodziewałem się usłyszeć jedynie suchą formułkę, w jej głosie rozpoznałem rzeczywisty smutek i współczucie; współczucie do szczeniaka, który właśnie stracił matkę.
Spuściłem wzrok i przez moment wpatrywałem się jedynie w swoje pazury. Dudniłem nimi bezgłośnie o ziemię, tworząc na jej powierzchni malutkie, prawie niewidoczne wgłębienia. Wadera stała obok i cierpliwie czekała, nie odzywając się ani słowem. Przygryzłem wargę i naprawdę, naprawdę mocno starałem się nie rozkleić.
– Ej, mały – szepnęła bardzo łagodnie, a mnie w jakiś sposób to uspokoiło. Może nie na tyle, abym mógł już podnieść wzrok, ale zaczerpnąłem powietrza, uświadamiając sobie, że przez moment wstrzymywałem oddech. – Wszystko w porządku.
Chciałem powiedzieć, że nie, nie jest w porządku, bo właśnie dowiedziałem się, że najważniejsza wadera w moim całym życiu jest martwa. Owszem, nigdy nie okazywałem jakoś szczególnie przywiązania do całej rodziny, nawet do matki. Ba, nie okazywałem przywiązania do nikogo w ogóle, ale to nie znaczyło, że mama może sobie tak po prostu umrzeć, odejść i zostawić mnie samego.
– Co się stało? – zapytałem, wciąż powstrzymując łzy. W gardle czułem palącą gulę wstydu i smutku, która sprawiała, że słowa zabrzmiały nienaturalnie.
– Ja... – zawahała się na moment, ale nie byłem pewny, czy to dlatego, że po prostu się zastanawiała, czy nie wiedziała, jak ukryć przede mną prawdę. – Nie wiem.
Skinąłem głową. Bruzdy w ziemi, które wydrapywałem pazurami, pogłębiły się, ale wciąż nic nie znaczyły.
Po chwili postanowiłem. Podniosłem wzrok i z buzującą w kościach determinacją wyminąłem zdziwioną waderę, aby wejść do środka. Akatala coś powiedziała, lecz nie byłem pewny, co to było; potem powtórzyła te słowa głośniej, ostrzej. Później znów, jeszcze raz, aż rozbrzmiały w mojej głowie jak echo, którego nie zrozumiałem. Jednym susem pokonała dzielącą nas odległość i zagrodziła mi drogę, patrząc prosto w moje oczy. Czułem, jak przechodzi przeze mnie dreszcz.
– Nie możesz tam iść.
– Mogę! – krzyknąłem, drżąc. Czułem się, jakbym był w ochronnej bańce, jakby świadomość tego, co się stało, nie mogła do mnie dotrzeć. Jakbym był odizolowany od tego wszystkiego niewidzialną ścianą.
Jej przeźroczysta postać majaczyła przede mną jeszcze moment, a potem z całych sił odbiłem się od ziemi i pognałem do przodu, wciąż nie płacząc, wciąż się trzęsąc. Byłem już prawie przy wejściu, jeszcze jeden, dwa kroki i wszystko stałoby się jasne. Możliwie, że podświadomie pragnąłem, aby Akatala znów zagrodziła mi drogę i po prostu mnie objęła, a później powiedziała, że to wszystko był wyjątkowo głupi i nieudany żart.
– Hej – odezwała się, znów łagodniej, a ja stanąłem. I czekałem.
Akatalo? Troszkę dziwne, ale pisane w pośpiechu.
I nie wybaczę Ci tego, co zrobiłaś T.T