Biegła szybko, lecz równym tempem. Ćwiczyła zwinność, przeskakiwała przez zwalone pnie, różne doły, wymijała wiekowe drzewa. Z daleka musiała wyglądać jak srebrna smuga. Nareszcie poczuła, jak uchodzi z niej cały dzisiejszy stres. Zwolniła. Teraz truchtała niespiesznie, biorąc głębokie oddechy. Jak na noc było wyjątkowo jasno. Dostrzegła przed sobą jezioro, a tuż przy brzegu drzewo, mające gałęzie nad samą taflą wody. Idealne miejsce na odpoczynek.
W kilka sekund wdrapała się na jedną z nich i zanurzyła łapę w zimnej wodzie, rujnując odbicie księżyca w pełni. Zamknęła oczy, rozkoszując się chłodem nocy, przenikającym przez rozgrzane mięśnie. Wokół słyszała delikatny szum wody, cykanie świerszczy i pohukiwanie sowy. Machała leniwie ogonem, zgięła kilka razy zanurzoną łapę.
Coś wciągnęło ją pod wodę.
Dopiero po chwili dotarło do niej co się dzieje, zupełnie się tego nie spodziewała. Nie zdążyła nawet nabrać powietrza, a coś ciągnęło ją coraz niżej i niżej... W mętnej wodzie widziała tylko błyszczące ślepia topielca. Zaczęła walczyć, kopać, wyrywać się, lecz oślizgły wilk nadal zmierzał z nią na samo dno. Brakowało jej tlenu, czuła, że zaraz zemdleje. Rozpaczliwie kopnęła topielca, jednak on nawet się nie zatrzymał. Ściemniało jej w oczach, organizm zużył ostatnią rezerwę powietrza. Odpłynęła w ciemność.
***
Chwytała w płuca powietrze, wypluwając z siebie resztki stęchłej wody. Było zupełnie ciemno, lecz sucho. Żyła. Nie pamiętała, jakim cudem wydostała się z jeziora. Leżała teraz na czymś zimnym, najpewniej znajdowała się w jakiejś jaskini. Przewróciła się na grzbiet i kątem oka dostrzegła przy ścianie jakiegoś wilka. No tak, znowu zmarły.
- Uratowałem ci życie - powiedział wilk bez emocji.
Arina chyba powinna się przerazić, lecz tak szczerze mówiąc była na to zbyt zmęczona. Miała już po dziurki w nosie tego dnia.
- Dziękuję - wykrztusiła w końcu, z trudem łapiąc oddech. Powoli odwróciła się i stanęła na nogi - A teraz do widzenia - rzekła, rozglądając się za wyjściem.
- Nikt nie nauczył cię dobrych manier? - warknął wilk, zagradzając jej drogę. Teraz Arina zaczęła się bać. - Za przysługi się płaci, maleńka. Obiecaj mi, że coś dla mnie zrobisz, a pozwolę ci wyjść.
- Nie zmusisz mnie do skrzywdzenia kogokolwiek - odparła drżącym głosem wadera.
- Spokojnie, nie jestem tak zły, na jakiego wyglądam. Po prostu przekaż coś ode mnie jednemu z wilków, zwykły list...
- Zwykły list? Jakoś ci nie wierzę - Arina nadal była podejrzliwa. Zmarły westchnął.
- Dobrze, mam na imię Derin- powiedział już nie tak mrocznie. - I tak nic ci to nie mówi. To list do mojego brata, bardzo dla mnie ważny. Jeśli mu to przekażesz, będę ci dozgonnie wdzięczny. A jeśli nie... - zrobił dramatyczną pauzę - to po prostu sobie pójdziesz. Nie mam zamiaru przecież skrzywdzić zwykłego szczeniaka! To jak?
- Dobrze - zgodziła się w końcu Arina. Najwyraźniej została już mianowana posłańcem zmarłych. Powinni jej płacić. - Do kogo jest list?
- Będziesz wiedzieć. A na przyszłość uważaj na topielce - wyszczerzył zęby wilk, po czym rozpłynął się w powietrzu. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał znajdowała się stara, pożółkła koperta. Wadera westchnęła, chwyciła papier w zęby i wyszła z ciemnej jaskini.
Ku jej zaskoczenie powitało ją rażące słońce. Z długości cieni wywnioskowała, że jest już wczesne popołudnie. Nagle dotarło do niej w jakim niebezpieczeństwie wczoraj była. Mogła zginąć... Wadera mimowolnie wzdrygnęła się. Trudno, nie ma sensu rozpamiętywać tego co było. Można tylko zadbać, by się nie powtórzyło.
Nie miała żadnego punktu odniesienia, nic co pozwoliłoby jej znaleźć brata Derina. Była poirytowana. Najchętniej rzuciłaby kopertę w jakieś krzaki, ale co obiecała, to obiecała. Miała swój honor. Było gorąco. Arina usiadła pod drzewem i zaczęła przyglądać się kopercie. Żadnego podpisu, absolutne zero. Najwyraźniej jedynym sposobem, by odszukać adresata było otwarcie koperty. Najdelikatniej jak potrafiła, rozerwała wiekowy papier, po czym powoli wyjęła poskładany kilkukrotnie list. Nie chciała mieszać się w sprawy Derina i jego brata, ale nie miała wyboru. Zaczęła czytać. Zmroziło jej krew w żyłach.
Drogi braciszku,
nawet nie wiesz jak bardzo ucieszyłem się na wieść o Cadence. Przekaż jej moje szczere gratulacje, zresztą tobie też się przydadzą - już widzę jak opiekujesz się maluchami, ha, ha! Jakoś nigdy nie wyobrażałem sobie ciebie w roli ojca. Zawsze myślałem, że będę pierwszy, a tu takie zaskoczenie.
Chciałbym być z wami. Czeka mnie jednak jeszcze daleka droga, ale wiedz, że w chwili, gdy ten list do ciebie dojdzie, będę już w drodze powrotnej. Jeszcze raz gratuluję.
Sam wiesz kto, braciszku!
Cadence. Ten wyraz wwiercał jej się w głowę. Znała go. Rozpaczliwie próbowała przypomnieć sobie kogokolwiek o tym imieniu, lecz nic nie wskórała. Jeszcze raz omiotła wzrokiem kopertę.
Miała wrażenie, że wilk, będący adresatem nie znajduje się w tej watasze. Mogła tylko czekać, aż wszystko się wyjaśni. Bo że kiedyś to nastąpi była pewna. Coś kazało jej w to wierzyć.