– Wrócimy do tego później. Teraz czas na odnalezienie Smoczego Ostrza.
Wraz z Enyo wymieniamy znaczące spojrzenia; przytakuję jej i unoszę głowę, zadzierając nos ku górze, aby móc przyjrzeć się starym belom drewna wiszącym u sufitu. Zszarzała, kiedyś zapewne śnieżnobiała, farba miejscami jest zdarta i odsłania stare cegły. Na podtrzymujących dach belach zebrała się już warstwa kurzu, całkiem gruba, uszczuplana jedynie przez przedostający się przez szczelinę w ścianie wiatr; drobinki brudu unoszą się w górze, kołysane podmuchami, a potem zlatują w dół, powoli, aż opadną na ziemię. Przez moment przyglądam się temu w zamyśleniu i czuję, jak gdyby czas na chwilę zwolnił, pozwalając mi zebrać myśli i najzwyczajniej zachwycać się zamglonymi smugami światła; potem mrugam i powracam do rzeczywistości, czyli wlepionych we mnie dwóch par oczu.
– Dobrze więc – znów odchrząkuję; z jednej strony jest to sposób na znalezienie odpowiednich słów, a z drugiej na pozbycie się z gardła drobinek kurzu, którym wcześniej przyglądałam się z taką pasją. – Wiemy, że Ostrze znajduje się na wyższych kondygnacjach, lecz nie wiadomo, jak się tam dostać. Jakieś pomysły?
– Skoro Świątynia nie pozwala używać jedynie niektórych mocy, to może to jest odpowiedź...?
Spoglądam na Bellonę, która teraz kiwa głową na boki. Nie jestem pewna, czy oznacza to zamyślenie, ale tak właśnie to sobie tłumaczę.
– Wybacz, ale muszę zadać to pytanie. Dla pewności. Pamiętasz coś z tamtego okresu? Cokolwiek?
Przygryzam wnętrze policzka i robię to na tyle mocno, że zaraz czuję na języku słodki, metaliczny posmak krwi. Wadera marszczy brwi i zamiera w bezruchu, a potem kieruje na mnie szklisty wzrok i choć teraz nie jestem pewna, czy w ogóle mnie widzi, to przełykam ślinę, czując się coraz ciężej i bardziej nieswojo.
– Nic.
Z jednej strony czuję ulgę, że odwraca się ode mnie, a z drugiej rozczarowanie, które rozlewa się po moim ciele jak trucizna; gaśnie jakiś płomyk nadziei, nawet jeśli nie wiedziałam, że gdzieś się tam wciąż tlił.
Kiwam głową i postanawiam ruszyć do przodu, byleby tylko poczynić jakieś kroki i nie stać w miejscu, nad którym krąży widmo bezradności. Szkoda, że kiedy ruszam do przodu, to ono wciąż się nade mną unosi. Idziemy tak jakąś chwilę, ale we wnętrzu Świątyni czas płynie inaczej i doskonale to odczuwam.
– Tu gdzieś – zaczyna Enyo i przejeżdża łapą po jednej ze ścian, rozmazując zebrany na niej brud – czuję energię. Czułam ją zawsze, ale nic nigdy się nie stało.
Podchodzę do ściany i przykładam do niej łapę, a wtedy uderza we mnie dziwne uczucie, które zbierało się we mnie od samego wejścia do tego budynku. Przez moment odczuwam pulsującą pod ścianą energię, która przywodzi na myśl krążącą w żyłach krew, a potem zataczam się na bok i znów spoglądam w górę, na odrapany sufit. Moce. Potrzebuję mocy.
– Szybko poszło – komentuje Bellona cichym głosem. Stoi, schylona, przy ścianie i po jej minie wnioskuję, że również zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę.
Zbieram całą energię pod skórą, aż w końcu jej nagromadzenie jest tak duże, że czuję, jak zmienia się w iskry i parzy mi skórę. Odsuńcie się. Cofam się o krok i zamykam oczy, aby w pełni skupić się na swoim zadaniu. Przyjmuję pewniejszą pozę, rozstawiam szerzej nogi, aby nie stracić równowagi, a potem maksymalnie koncentruję się na swoim ciele i kawałku ściany; przelewam całą energię, traktując ją jak zwykłą, wyimaginowaną ciecz, na podłogę. Spływa do moich łap, łaskocze i parzy, a później przepływa przez płytki tak, że całkowicie je rozgrzewa. Czuję bijące od nich ciepło i w duchu modlę się, aby to cokolwiek dało. Energia kłębi się w murach i przelewa się do ściany, rozpuszczając się w niej jak narkotyk w krwi; mija chwila i półokrągły, niewielki skrawek tynku odpada, roztrzaskując się na podłodze i ukazując krwistoczerwone cegły – jedna z nich, a może jedna i kawałek drugiej, wydaje się rozciągać od energii jak balon i w końcu pęka, lecz zamiast skruszyć się, paruje i nagle znika. Czuję na sobie zdziwiony wzrok towarzyszek, lecz po chwili wszystko do nich dociera i stają obok mnie, jakbyśmy brały udział w chorym obrzędzie religijnym.
Jeszcze trochę energii, skłębionych mocy, które jak krople przenikają do ściany.
– Wydawało się irracjonalne – wykrztuszam z siebie i opieram się czołem o rozgrzany skrawek ściany. Połowa wyparowała i ukazała przejście tunelem skrytym w półmroku. Czuję ból w łapach, a w gardle zaschło mi jak jeszcze nigdy. Przełykam ślinę i mrużę oczy.
– Zadziałało – komentuje Bellona i jako pierwsza rusza w przód, a ja i Strażniczka w ślad za nią, zbyt oszołomione, aby zastanawiać się, czy to na pewno bezpieczne.
Kiedy tylko przekraczam, jako ostatnia, linię ściany, cegły materializują się i pokrywają nową warstwą tynku i farby, tak samo brudną jak wcześniejsza. Przez moment wgapiam się w to niezbyt naturalne zjawisko, a potem muszę przyspieszyć, żeby nadążyć za waderami.
Jedynym źródłem światła jest unosząca się nad nami niewielka kulka światła, wytworzona przez Enyo. Naszym oczom ukazują się stare, drewniane schody, po których doskonale widać wiek świątyni. Drewno gdzieniegdzie jest zbutwiałe; całość jest zszarzała i mocno zakurzona. Oczekuję pajęczyn, ale nigdzie ich nie ma – pająki nie miały się tu nawet jak dostać.
– Myślicie, że to niedaleko? – pytam i mrużę oczy, aby przyzwyczaiły się do panującego tu półmroku.
– Czuję je – szepcze Strażniczka i mimowolnie przechodzi mnie dreszcz spowodowany nagłym, paraliżującym strachem. – Kesame?
Mrugam i odzyskuję czucie tak szybko i tak gwałtownie, jak je straciłam. Patrzę na waderę, zdziwiona tak bezpośrednim zwrotem, a potem przypominam sobie o celu tej podróży i bez namysłu podchodzę do schodów, aby pokryć je warstwą wytrzymałego kryształu; tak, by były bezpieczne i nie załamały się pod którąś z nas. Kiedy jednak staram się to zrobić, nic się nie dzieje.
– Zapewne straciłaś całą energię – wtrąca mimochodem Bellona i następuje łapami na pierwszy stopień, a potem napiera na niego, sprawdzając wytrzymałość. Schody nie pękają, ale skrzypią ostrzegawczo.
– Wątpię.
Spoglądamy na białą waderę. Unoszę brew, czekając na dalsze słowa.
– Świątynia nie chce, żebyś cokolwiek w niej zmieniała.
Wzdycham.
– W takim razie dlaczego pozwoliłaś nam tu przyjść, hę? – rzucam to pytanie w przestrzeń, w sufit, w podwieszone tam bele z kurzem, tak, aby cała Świątynia mnie usłyszała. Nie doczekuję się reakcji, więc pytam głośniej, czując wzbierający we mnie gniew. – No po co?! Jak mamy tam wejść, skoro te schody zaraz się zawalą?!
Moje słowa odbijają się echem jeszcze przez moment, aż wtapiają się w strukturę budynku. Potem następuje chwila ciszy, a jeszcze później schody, głośno skrzypiąc i trzeszcząc, prostują się, wygładzają i odświeżają, jakbym została wysłuchana. Odnoszę wrażenie, że cofnęły się w czasie o jakieś sto pięćdziesiąt lat, kiedy jeszcze całkiem bezpiecznie można było po nich chodzić. Czy rzeczywiście były kiedyś używane?
Biorę głęboki wdech i wspinam się po nich, uważając i czując irracjonalną ulgę, wiedząc przecież, że to może być tylko sztuczka, tania iluzja. Dopiero, kiedy docieram na samą górę, to poczucie bezpieczeństwa mija i znów czuję na skórze chłodny powiew strachu. Kula światła dociera chwilę potem, dlatego znów muszę zmrużyć oczy, żeby na powrót przyzwyczaić się do jej blasku.
Potem ona gaśnie, a ja nie widzę już nic – rozglądam się w popłochu wokoło i zdaję sobie sprawę, że straciłam również czucie. Wcześniejszy chłód zniknął, wiatr, którego przecież nie było, ale który czułam, już nie tańczy w mojej sierści. Nie czuję już nawet zapachu zgniłego drewna i kurzu, ani dotyku chłodnej podłogi. Przymykam oczy. Przecież i tak nic nie widzę.
Potem, kiedy je otwieram, przed nimi znajduje się lśniące ostrze, które rozpoznaję od razu. Wstrzymuję oddech i szybko wyciągam w jego stronę łapę, lecz zaraz cofam ją, przejęta nagłymi wątpliwościami.
– Bellono? Enyo?
Nikt nie odpowiada. Cisza, która tu panuje, zagłusza nawet mój oddech; pożera słowa i wszystko inne, aż mój mózg sam wytwarza ciche syczenie, aby jakkolwiek ją zapełnić. Czuję pustkę i pulsowanie krwi w moich żyłach, która zlewa się z dźwiękiem Świątyni. Odczuwam jej energię, teraz wymieszaną z moją energią, odczuwam też każdy jej skrawek. Ściany, czyli kości, rury, czyli żyły. Jej sercem jest to Ostrze, ostry kawałek metalu. Od tego wszystkiego ból rozprzestrzenia się w moim ciele od czubka głowy do samych łap. Zgrzytam zębami i znów sięgam łapą po to, dla czego tu jestem.
– Nie tak prędko – słyszę i wzdrygam się, bo nie jest to głos, który w jakikolwiek sposób jest mi znajomy. – Są zasady.
Rozglądam się, lecz prócz czerni i Ostrza nie widzę zupełnie nic. Choć wiem, że to jedynie moja wyobraźnia, wzdrygam się, czując na karku czyjś oddech.
– Kim... – zacinam się. – Czym jesteś?
– Wszystkim.
– Czego więc chcesz?
– Strażnika.
Odchrząkuję i powoli czuję, jak uchodzi ze mnie powietrze, więc łapię je łapczywie. Moja łapa wisi w połowie drogi do Ostrza, zastygła w powietrzu.
– O co tak dokładnie chodzi?
Mój głos brzmi nienaturalnie i choć zdroworozsądkowo oczekuję echa, one giną w ciszy i czerni.
– Chcesz wypuścić stąd jednego ze strażników, ostatniego. Świątynia nie może zostać pusta – syczy głos i w momencie, w których chcę zadać pytanie, skąd wie o umowie, on dopowiada: – Ściany mają uszy, pamiętaj.
Staram się zebrać o samym głosie jak najwięcej informacji, lecz nie dobiega z konkretnego miejsca; raz wydaje mi się, że słyszę go zewsząd, a raz, że tak naprawdę mówi do mnie pustka. Głos jest też bezpłciowy, rozwarstwiony, i jedyne, co mogę o nim powiedzieć to to, ze wywołuje u mnie głęboki strach i bezsensowne poczucie winy.
– Jest jedna rzecz, którą możesz zrobić – coś ociera się o moje łapy, a potem oplata moją szyję, nie dusząc mnie jednak. Zaciska się powoli, lecz mogę normalnie oddychać, jakby to było jedynie zwykłym, przemijającym koszmarem. Czekam, aż znów się odezwie, lecz tutaj czas nie ma miary. Mijają sekundy, a może lata...? – ...możesz tu zostać i zająć jej miejsce. Wyjdą stąd one z Ostrzem albo ty i Bellona bez Ostrza.
Mam miliony pytań, lecz zadaję tylko jedno.
– A dlaczego akurat ja?
Bo jesteś alfą Watahy Smoczego Ostrza. Czy to nie proste?
Kiwam głową i czuję, jak cienie oplatają całe moje ciało, przylegają do pyska i zasłaniają oczy; ich czarne macki tworzą wokół mnie mur i odgradzają od wszystkiego, tak, że teraz staję się tylko czarnym punktem pośrodku nicości. Jedyne, co czuję, to wypalający się na szyi znak smoka, jego wbijające się w moją skórę pazury i wzrok utkwiony gdzieś w przodzie, w coś, czego ja nie mogę dostrzec. W mojej głowie rodzi się nagle milion obrazów z historii Świątyni i samego Ostrza, a gdzieś pośród nich i ja znajduję swoje miejsce.
Kesame obudziła się jakiś czas później. Nie była pewna, ile czasu dokładnie minęło, dlatego też od razu wstała i, ignorując ostry ból oplątanego tatuażem ciała, zbiegła zbutwiałymi, staro wyglądającymi schodami, wzniecając za sobą tumany kurzu. Przebiegła przez ścianę, która otworzyła się przed nią posłusznie i później znów zamknęła, zacierając wszelkie ślady. Wadera biegła najszybciej jak umiała; gdy zobaczyła przed sobą dwie wadery, uśmiechnęła się szeroko. Jedna z nich, Bellona, zaciskała zęby na jakimś ostrzu. Kiedy dokładniej się przyjrzała, przypomniała sobie wcześniejsze wydarzenia. Jak mogły wylecieć jej z głowy?
Obie miały niewyraźne spojrzenia, możliwe, że szukały jej już bardzo długo. Podbiegła do nich i uderzył w nią chłód – patrzyły się na nią, lecz jej nie widziały. Przywitała się, czując w głębi serca strach, a one nie odpowiedziały, tak, jakby nie słyszały jej w ogóle. Kiedy Kesame chciała podejść, jakaś siła zatrzymała ją w miejscu, by nie mogła ich dotknąć. Zadrżała, bo przez szczelinę w ścianie przedostawał się zimny, nocny wiatr; mierzwił on futro wszystkich wader, a kiedy Kesame przyjrzała się szyi Enyo, zauważyła, że po tatuażu nie ma już śladu. Cofnęła się gwałtownie kilka kroków, wpadła w szybę, która rozbiła się na setki malutkich kawałeczków i poraniła ją, zdobiąc podłogę czerwonymi plamami.
Wadery wzdrygnęły się na ten dźwięk i zaczęły rozglądać, poszukując przyczyny tego zdarzenia, ale nie widziały krwi, jedynie szkło odbijające poświatę księżyca wnikającą przez pęknięcia. Bellona powiedziała coś o śmierci i choć Kesame krzyczała, nikt jej nie słyszał. Skuliła się wśród szkła, uznana za zmarłą, a kiedy tamte wychodziły ze Świątyni, ona nie mogła się ruszyć do momentu, w którym drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem. Jej krzyk ginął w pustce, a cień, duch Świątyni, przyglądał się temu zza drewnianych bel przywieszonych przy suficie i odliczał sekundy, żeby zapełnić czymś czas.
Bellono?
To koniec, ale jeśli chcesz, możesz napisać, co się potem stało.
Wraz ze SO do watahy wracają moce.
Wraz ze SO do watahy wracają moce.