- No, to miłego czekania. - stoickim spokojem próbowała podsycić mój gniew, lub tylko przez ogarniającą mnie złość odczytałem złe intencje.
- Cóż, czekanie może być naprawdę miłe, ale nie w twoim towarzystwie. - ze skrzywionym pyskiem gapiłem się w przestrzeń, tyłem odwrócony do wadery.
- Błagam, serio zamierzasz się teraz fochnąć? Bo nie udało ci się znaleźć jakiejś zmarłej wadery?
- Nie jakiejś! - warknąłem, gwałtownie odwracając głowę. Gniewnie spojrzałem na nią lewym okiem.
- Oho, wybacz. C u d o w n e j wadery. - zakpiła - Dobra, zakończ to. Musi być przecież jakieś wyjście... - bacznie obserwowana przeze mnie wadera zaczęła rozglądać się w dół. Ja tym czasem biorąc głęboki wdech ochłonąłem i uświadomiłem sobie, jakiego debila z siebie zrobiłem. I tylko dla jakiejś... ach, nawet jej nie kochałem. Chyba. Wypadałoby teraz towarzyszkę przeprosić, ale nie będę przecież robił scen rodem z szczenięcego romansidła. Tak nisko jeszcze nie upadłem.
Drzewo było wysokie. Bardzo wysokie. Ale ten fakt nie stanowiłby problemu, gdyby gałęzie były w trochę mniejszej odległości od siebie.
- Umiesz latać? - krzyknąłem do wadery zmartwionym głosem, ale tylko po to, aby nadać ciekawego klimatu.
- Nie. - odparła bez emocji. No tak, ktoś zawsze musi popsuć moje plany.
- No, wygląda na to, że utknęliśmy. - wydałem wyrafinowaną opinię - Teraz wystarczy przeprowadzić badania i będziemy wiedzieć na pewno, na czym stoimy. - uśmiechnąłem się, słabymi żartami samemu sobie dodając otuchy. Piękne jest życie idioty.
- Piękne... - wyszeptał lodowaty głos, pochodzący jak gdyby zewsząd.
- C-co to było? - zadrżałem.
- Nie mów tylko, że ten parszywy starzec... - wyszeptała wadera błądząc wzrokiem po liściach.
- Starzec, pf. Zabawne. - znów ten głos, tylko że tym razem jeszcze wredniejszy.
- Nie wiesz, moje dziecko, ile bym dał za śmierć w starczym wieku. Być może zmylił cię mój wygląd... - zaśmiał się - Cóż, gleba nie działa dobrze organizm.
Po tych słowach znikąd, na gałęzi, dwa metry niżej od nas zjawił się ten dziad. Wyposażony w mylący uśmiech i pełne cierpienia oczy.
- Ciężar codzienności przygniatał mnie od lat, aż się mu poddałem. Mówię, widziałem dno... - szeptał spokojnie - Było bardzo głęboko, było bardzo ciemne, i byłem, byłem tam jak żywy. Trwało to wieczność, a zarazem ułamek sekundy, aż coś wyciągnęło mnie na brzeg.
Wilkowi zakręciła się łza w oku, której bardzo się wstydził. To było widać.
- Teraz, moje dzieci... - dokończył załamanym głosem - wasza kolej... ujrzeć dno.
Piorunującym spojrzeniem znów wywołał u mnie strach, przez co zahwiałem się, omal nie spadając z gałęzi. Później jednak spojrzał się na Akatalę. Miałem wrażenie, że od początku bardziej się nią interesował.
- A ty, moja córko? Widziałaś dno? - znów złagodniał. Mimo wszystko wciąż emitował chęcią zabicia nas, lub zrobienia nam okrutnej krzywdy.
Akatala? Nie wiem co zrobić z tym drzewem >.<