Biegłam już jakąś chwilę, skupiając całą swoją uwagę na tym, by nie wbiec w żadne drzewo. Była noc, ciemna i nieprzyjazna; księżyc ukrył się za gęstymi chmurami, przez co źródło jakiegokolwiek światła po prostu zanikło. Mruczałam pod nosem obelgi, ale przez przyśpieszony oddech były one niezrozumiałe nawet dla mnie samej.
Tak naprawdę byłam już cholernie zmęczona. Biegłam już naprawdę długi czas, przez co łapy powoli odmawiały mi posłuszeństwa, zginając się i nie poruszając dokładnie tak, jakbym chciała. Czułam za sobą aurę tego czegoś, dość potężną, mroczną, taką, z jaką nie chciałabym mieć do czynienia i piekielnie interesującą. Sunęło za mną już od dłuższego czasu i choć próbowałam to zgubić, nic to nie dawało.
– Ej! Ty! – wrzasnęłam, a moje słowa rozniosły się po okolicy, płosząc ptaki. Dyszałam głośno, lecz to coś raczej zrozumiało, bo na ułamek sekundy minimalnie zwolniło. – O co ci chodzi, hę?!
Tak jak przewidziałam, nie odpowiedziało. Jednak ta chwila zawahania sprawiła, że zyskałam o jeden skok przewagi więcej; tyle wystarczyło, abym teraz zatrzymała się gwałtownie i przywołała płomienie.
Kochane, kochane płomienie. Owinęły się wokół moich łap, a ja znów poczułam znajome ciepło. Grzały, lecz nie parzyły, były bronią dostosowaną do mnie, a ja byłam dla nich swego rodzaju matką, której nie skrzywdzą. Po chwili ogarnęły mnie całą: łapy, tułów, ogon i łeb, aż po same uszy, zamykając mnie w obronnym kokonie i tworząc ze mnie chodzącą pochodnię. W tle ciemnego lasu zobaczyłam cień, kształt wilka, który teraz zatrzymał się i przyglądał mi; widziałam jedynie jarzące się pośród czerni oczy. Powinnam się bać, owszem, jednak coś sprawiało, że poczułam się niezwykle podekscytowana zbliżającą się walką.
Tyle, że zmęczenie, które mi towarzyszyło, było coraz bardziej uciążliwe. Pulsujący ból głowy uświadamiał mi, że trochę przesadziłam. Tak szczerze to każda część ciała wręcz wołała, że przesadziłam – mimo tego energia, jaką dawały mi tańczące po moim futrze płomienie sprawiały, że wszystko wydawało się łatwiejsze. Podeszłam, chwiejąc się lekko, do przeciwnika. Coś niby słyszałam o Duszach, czy czymś takim, ale jakoś tak wyszło, że nie słuchałam, kiedy Airov o tym mówił. Zwykle jakoś tak wychodzi, że go nie słucham, a szkoda. Teraz jednak, widząc postać wilka z taką aurą stwierdziłam, że zdecydowanie muszę się tym tematem zainteresować.
Zebrałam w sobie całą energię, jaka mi pozostała, a potem stworzyłam z niej płomienie i ognistą falą posłałam je w przód, na drzewa, które zajęły się ogniem. Wszystko wokół rozjaśniło się na tyle, że teraz przynajmniej wiedziałam, gdzie stawiam łapy. W momencie, w którym dusza zanikała pośród czerwieni, w moich oczach lśnił ogień.
Odwróciłam się w miejscu i zapewne wróciłabym po prostu do domu, gdyby nie to, że stał tam jakiś sporych rozmiarów basior – ba!, sporych rozmiarów to pewne niedomówienie, bo wydawało mi się, że pyskiem po prostu wbiłam się w jego łapy. Cóż, nigdy nie byłam zbyt wysoka. Zatoczyłam się do tyłu, a potem z impetem usiadłam i uniosłam wzrok do góry, uśmiechając się.
– Co się tak gapisz? – zapytałam radośnie, przekrzywiając łeb.
Kamienny wyraz jego pyska wyglądał dość majestatycznie, zatopiony w pomarańczowej poświacie.