4 listopada 2018

Od Ingreed [Hargreed #1]

Na początku ogarnia mnie ciemność. Czerń zatapia mnie, pochłania kawałek po kawałku, a ja duszę się z braku tlenu. Mimo tego nie czuję bólu; nie czuję praktycznie nic, bezwładnie unosząc się w pustce. Gdzieś z tyłu głowy co jakiś czas pojawia mi się kilka obrazów, które gromadzą się w supły myśli, lecz zaraz coś rozplątuje je i wszystko znów staje się czarne. Cisza, jaka tu panuje, z czasem staje się moją codziennością.
W końcu gdzieś pojawia się rażące światło; mrużę oczy i przysłaniam je łapą, jednak to nic nie daje. Nie mogę zlokalizować jego źródła. Zamykam oczy, lecz błysk jest na tyle intensywny, że czuję ból. Później następuje cichy, przeciągły pisk, jakby ktoś włączył elektroniczne urządzenie i wywołał lekkie zwarcie. Coś ściąga mnie w dół, mimo, że nawet nie jestem pewna, gdzie ów dół miałby się znajdować; czuję szarpnięcie, a potem znów wszystko ucicha i na chwilę zatracam się we własnym zdezorientowaniu.
Moje łapy dotykają podłoża i z chwilą, kiedy uświadamiam sobie, jak dawno tego nie robiły, one uginają się, przez co zataczam się do przodu i z trudem utrzymuję równowagę. Wdycham powietrze: pachnie wiosną, poranną rosą, promieniami schowanego za chmurami słońca i obmywanymi przez rzekę kamieniami. Łapczywie chwytam się tych zapachów i uświadamiam sobie, jak bardzo mi ich brakowało. Przez tę nagłą zmianę, przez szok i otępienie, kiwam się na boki i zaciskam mocno powieki, nieprzyzwyczajone do światła. Portal, który dosłownie mnie wypluł, teraz zniknął, pozostawiając mnie samą na nieznajomym terenie. Wiem, że nie jest to teren WSO; pomimo lat nadal pamiętam każdy skrawek naszych terenów, każdą rzekę i jezioro, w których chłodziłam się w letnie dni, każde drzewo, które chroniło mnie przed deszczem. Jak przez mgłę brodzę w swoich wspomnieniach i odkrywam jedną wysoką postać, która zawsze była przy mnie. Przechylam łeb, rozstawiam szerzej nogi, aby nie upaść na boki – topię się w swoich myślach. Muszę wstrzymać oddech, bo płuca pieką mnie od zmiany klimatu.
Czuję się jak piórko rzucone w wir bezlitosnego huraganu. Świat miota mną, a mój umysł nie jest w stanie ogarnąć zmiany. Wytężam wszystkie swoje szare komórki, żeby móc zrozumieć.
I później uświadamiam sobie, że jestem martwa. Wspomnienia, do tej pory zamazane, jakby ktoś wylał na nie butelkę atramentu, teraz uderzają we mnie falą i rozbryzgują się po umyśle. Widzę niewyraźne sylwetki wilków, nabierają kolorów, aż w końcu widzę oczy, nosy i uszy. Czuję się jakby postrzelona, kiedy rozpoznaję kolejnego wilka – tego wysokiego, o zielonych, hipnotyzujących oczach. Tego mojego.
Rozglądam się na boki, a kiedy świat przede mną zamazuje się, stając się kolorowymi plamami, ja dostrzegam, że po moim futrze ciekną łzy. Nie zanoszę się płaczem, nie przełykam głośno śliny, a jedynie stoję i łkam. Kulę się w sobie; ból, który czułam przed śmiercią, zderza się z moją świadomością i niemal znów go czuję. Drganie mięśni sprawia, że znów tracę równowagę.
Przez chwilę wydaje mi się, że odzyskuję ją dzięki wilkowi, który pozwala mi się o siebie oprzeć. Niemal czuję jego ciepło – takie, którego mi brakowało, ciepło drugiej istoty, otaczające mnie całą – lecz zaraz ono znika, tak, jak cała jego sylwetka. Zaciskam zęby i wkładam całą swoją wolę w to, aby pozostać na nogach. Rozglądam się w poszukiwaniu obcego, z pewną dzikością pragnąć znów poczuć to ciepło, błądząc rozszalałym wzrokiem, tak, jak narkoman szukający kolejnych dawek.
Choć wciąż nie czuję się na siłach, zmuszam się do biegu. Stawiam łapy chaotycznie, z każdym kolejnym krokiem odnoszę wrażenie, że zaraz runę do przodu. Łzy nie przestają cieknąć i mam wrażenie, że zaraz przesiąknę nimi jak gąbka.
Któryś już raz potykam się o wystający korzeń (wcześniej zahaczając również o kamienie i splecione kępki trawy). Czuję pulsującą w żyłach krew i z lekkim uśmiechem zdaję sobie sprawę z tego, że brakowało mi bólu mięśni, poczucia, że jestem tu i teraz. a chwilę przystaję, po to, aby parę razy głębiej zaczerpnąć pachnącego liśćmi powietrza, później znów rzucam się biegiem i skaczę przez strumienie. Odczuwam silną pokusę zatrzymania się i wskoczenia do któregoś z nich, napicia się wody i bezsensownej wędrówki wzdłuż koryta, lecz odsuwam to wszystko na bok, wiedząc, że zrobię to po spotkaniu z Nim. Jestem głodna, żołądek ściska mnie i wykręca się przy każdym nowym zapachu zwierzyny. Nie wiem, gdzie biegnę, ale coś podpowiada mi, że jestem na właściwej drodze.
Spotykam go po kilku kilometrach. Stoi wyprostowany, z dumnie uniesionym łbem, lecz bez problemu dostrzegam ślady, które na nim pozostawiłam: zapadnięte boki, zmatowiała sierść, poprzecinana srebrnymi nitkami. Podchodzę cicho, na paluszkach, z każdym krokiem czując, jak serce dudni mi coraz mocniej, a zaschnięte ślady łez pieką w policzki. Drżę, muszę powstrzymywać się od wykrzyczenia jego imienia. Przesuwam po nim wzrokiem, jakbym oceniała obiekt wystawiony na aukcji. Nowe blizny, nowe siwe włosy, nowe krzywizny łap i wyszczerbienia uszu.
Słyszy mnie, a mimo tego się nie odwraca. Jego uszy drgają, słysząc mój oddech, a pysk lekko obraca się w moją stronę, jednak nie na tyle, aby na mnie spojrzał. Chcę skoczyć na niego, wpić się w jego skórę i wdychać metaliczny zapach ciemnego futra.
– Harbingerze – szepczę, a mój głos brzmi ochryple; dziwię się jego brzmieniu, jakby był obcy, zmieniony. A potem jeszcze raz wypowiadam jego imię, żeby móc delektować się jego wydźwiękiem. – Harbingerze.
Kiedy odwraca się, coś we mnie pęka. Przez krótki moment, ułamek sekundy, prawie niezauważalny, jego oczy zabarwiają się strachem. Mam wrażenie, że cofnie się i zawróci, lecz tego nie robi.
Stoję naprzeciwko niego, a łzy skapują na ziemię pomiędzy moimi łapami. Potrzebuję go – mojego narkotyku, używki, dla której byłabym w stanie poświęcić wszystko, ale którą zawiodłam, poddając się śmierci.

Harbingerze

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template