Było mokro. Od kilku dni padało, strumienie wody zalewały łąki i wypełniały leśne zagłębienia, tworząc małe, grząskie jeziorka. Większość wilków siedziała pochowana w swoich jaskiniach, na zewnątrz wychodzili tylko ci, którzy musieli. No, z wyjątkiem wilków wody, które cieszyły się własnym szczęściem, ale uznajmy, że każdy ma swoje dziwactwa.
Arina także siedziała w suchym, dosyć ciepłym miejscu i okropnie się nudziła. Przed chwilą ktoś przyniósł jej kawałek zająca, którego teraz monotonnie przeżuwała. Nawet nie czuła jego smaku. Ziewnęła. Wpatrywała się w wejście do jaskini, a konkretniej w szarą ścianę deszczu, błagając, by wyszło słońce. I tak sobie jadła.
Gdy już czuła, że umrze z nudów - a byłaby to dosyć głupia śmierć - deszcz zaczął ustawać. Na początku powoli, jakby niepewnie. Po chwili zza grubych chmur wychylił się kawałek błękitnego nieba, a razem z nim słońce, którego wszystkim brakowało. Arina poczuła nową energię. Na ziemię spadały jeszcze ostatnie krople, a ona już truchtała w stronę lasu. Wzięła głęboki oddech, powietrze było rześkie i świeże. Zaczęła skakać po pniach zwalonych drzew, które częściowo zatopione, utworzyły teraz małe wyspy. Parę razy poślizgnęła się, a wtedy ze śmiechem wpadała łapami do wody. Skakała coraz szybciej, pomagał jej wiatr, ten sam, który przegonił chmury. Było coraz cieplej. W końcu, po wyczerpującym biegu, zatrzymała się pod rozłożystym drzewem i zamknęła oczy, rozkoszując się promieniami słońca na swojej młodej, złotej sierści. Leżała tak przez chwilę, aż poczuła, że burczy jej w brzuchu. Nie jadła nic od śniadania. Chyba pora wracać. Z niechęcią wstała i rozejrzała się wokoło. Wszystkie drzewa były takie same.
Arina poczuła jakieś nieprzyjemne ukłucie.
- Przecież jakoś tu przyszłam... - powiedziała do siebie, próbując wypatrzeć swoje ślady. Jednak nie mogła dojść do tego, z której strony przyszła. Spojrzała w górę; przez korony drzew przebijało się światło, lecz samo słońce było niewidoczne. Nawet wiatr ustał, a razem z nim śpiew ptaków. Waderka próbowała nie panikować. Wzięła głęboki oddech, po czym ruszyła w stronę, która wydała się jej najwłaściwsza. Skakanie po pniach nagle przestało przynosić jej przyjemność. Zwłaszcza, gdy zorientowała się, że idzie w złą stronę. Teraz była jeszcze bardziej zagubiona.
Czas mijał, powietrze się ochładzało. Dopiero teraz Arina zaczęła odczuwać skutki przemoczonych łap. Była już zmęczona, w końcu jak dużo może wytrzymać szczeniak, nie mając nawet roku? Mimo to szła do przodu, wypatrując znanych punktów. Niczego nie znalazła. Tymczasem zapadł zmierzch, a co gorsza zaczęło kropić. Musiała odpocząć, choćby na chwilę. Zaczęła rozglądać się za jakimś suchym kątem. I wtedy go zobaczyła.
Sunął jak cień, z głową tuż przy ziemi. Miał długie, gęste futro w kolorze nocy, jego krok był twardy i stanowczy. Ara zamarła. Zaczęła powoli się wycofywać. Krok po kroku, zbliżyła się do gałęzi młodej leszczyny. Tam zastygła w bezruchu, modląc się, by jej nie zauważył. W starciu z dorosłym basiorem nie miałaby szans. Wilk obchodził ją bokiem. Starannie wybierał drogę między kałużami, po prostu nad nimi przechodząc. Emanował z niego spokój i opanowanie. Nagle zatrzymał się, węsząc w powietrzu. Po chwili spojrzał wprost na nią.
Arina nie wytrzymała. Wystrzeliła z krzaków, biegła przed siebie na oślep. Serce biło jej jak oszalałe, co chwilę potykała się o wystające z mokrej ziemi korzenie, rozpryskiwała wodę na boki. Nim basior ruszył w pościg, miała już spory kawałek przewagi. Jednak minął moment, gdy usłyszała za sobą jego warczenie. Była zbyt przerażona, by zdawać sobie o tym sprawę. Górę wziął instynkt przetrwania. Gnała, wybierając ciasne szczeliny między drzewami, przeciskała się pod korzeniami, wszystko, by utrudnić pościg czarnemu wilkowi. Drzewa rosły coraz rzadziej i w końcu Ara wypadła na małą polanę, porośniętą wyższą od niej trawą. Ziemia była jednym wielkim błotem, brudziła jej łapy i grzbiet. Nagle tuż przed nią wyrosła kamienna ściana. Nie miała gdzie uciekać. Warczenie się przybliżało, basior wynurzył się z trawy. Był cały zjeżony, czerwone oko lśniło złowrogo. Jego oddech był tylko trochę szybszy, w przeciwieństwie do Ary, która z trudem łapała powietrze. Wpatrywała się w wilka szarymi oczami, czekając na jego ruch.
- Ara..? - zapytał zdziwiony basior. Skądś znała ten głos, jednak w tej chwili nie potrafiła go do nikogo przypisać.
- Co ty tu robisz..? A ja cię... Musisz być przerażona... - ciągnął dalej wilk. Wtedy przypomniała sobie, skąd go zna i myślała, że zemdleje ze wstydu, ulgi i bezsilności.
- Spokojnie, nie płacz, nic się nie stało - powiedział do niej miękko basior, próbując ją uspokoić. Waderka ledwo trzymała się na łapach. - To ja, Airov. Matko, tak strasznie cię przepraszam... Jak mogłem cię nie poznać... Ale tak daleko od domu..? - basior podszedł do szczeniaka. Arina powoli dochodziła do siebie.
- Wracamy do watahy - oznajmił już nieco bardziej stanowczo Alfa, widząc, że zaczęła się uspokajać. - Nie możesz tu zostać. Przykro mi, - zrobił krok do przodu - ale będziesz musiała jeszcze trochę przejść. Chodź.
Arina bez słowa sprzeciwu ruszyła za wilkiem. Nie miała odwagi pisnąć słówka. Droga minęła szybko, choć momentami musiała mocno się namęczyć, by nie zostać zbytnio w tyle. Ich oczom ukazały się światła watahy. Ostatkiem siły pokonała pozostały dystans. Gdy basior się zatrzymał, po prostu oklapła na ziemię.
Wilk spojrzał na nią z góry.
- Nie będę cię karał, to co przeszłaś wystarczy - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Na przyszłość: nie jesteś dorosła, nie potrafisz jeszcze o siebie zadbać. Musisz trzymać się watahy. A teraz idź coś zjeść, prześpij się. Dobranoc.
Wilk ruszył w ciemność. Noc była chłodna, lekko kropiło. Jutro pewnie będzie padać. Wiał wiatr, zmagał się z każdą chwilą. Nie było widać gwiazd, przesłaniały je ciężkie, deszczowe chmury. W końcu lunęło. Strumienie wody zalały łąki i wypełniły leśne zagłębienia, tworząc małe, grząskie jeziorka. Większość wilków siedziała pochowana w swoich jaskiniach, na zewnątrz wychodzili tylko ci, którzy musieli. Ara patrzyła w ślad za odchodzącym basiorem. Słowa Airova były logiczne, lecz waderka nie była pewna, czy potrafi ich przestrzegać. Coś kazało jej iść przed siebie.
A Alfa, uśmiechając się w duchu, zastanawiał się, jakim cudem zdołała dojść tak daleko. I co z tego szczeniaka kiedyś będzie.