– Chodź, za chwilę zioła będą gotowe. Wolisz smak zimowy czy letni? – powiedziała, udając się na środek jaskini, gdzie znajdował się kamienny stół.
– Zimowy – mruknąłem z grzeczności, wiodąc wzrokiem po przestronnym pomieszczeniu.
Uri zakręciła się chwilę, po czym postawiła na stole dwa szerokie kubki z jakiegoś matowego materiału, chyba kwarcu. Parująca ciecz przyjemnie informowała mnie, że zawiera w sobie coś z imbiru, który od zawsze miło mi się kojarzył.
– Chyba jesteś nowa w watasze, prawda? – zapytałem, kiedy oboje już siedzieliśmy przy ciepłych napojach.
– O tak, niedawno dołączyłam. A ty długo już tutaj przebywasz? – zagadnęła z ciekawością, wychylając łyk.
– Można powiedzieć, że tak. – odpowiedziałem. – Musiałem odejść z mojego poprzedniego miejsca, zbyt dużo się tam stało. Wiesz, czasem wszystko zaczyna się sypać i masz wrażenie, że to twoja wina. Niekiedy ktoś wyprowadza cię z błędu, innym razem nie jest to błąd...
Po tych słowach zasępiłem się i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Przerwała ją wadera.
– Ja nie pamiętam nic z mojego życia. – zaczęła. – Ostatnio ot tak, obudziłam się z mroczkami przed oczami akurat w pobliżu WSO. Dlatego tu jestem...
Pogrążeni w rozmyślaniach siedzieliśmy nad naparem z ziół, słysząc szalejący na zewnątrz wiatr.
Uri? Przepraszam za długość i czas oczekiwania, rok szkolny dał mi się we znaki ☹