Rudy szczeniak znów do niej zawołał. Dreptał niespokojnie wzdłuż brzegu, wydawał się podenerwowany. Arina westchnęła; szkoda było jej każdej sekundy, lecz spróbowała zrozumieć, o co mu chodzi. Woda uderzała o skały coraz mocniej, wiatr się wzmógł.
- Nie słyszę cię! - krzyknęła w stronę brzegu. Basior otworzył pyszczek, z którego nie wydobył się jednak żaden słyszalny dla niej dźwięk. Nadstawiła uszu, po czym potrząsnęła delikatnie głową. Cokolwiek chciał od niej Nicodem, mogło chwileczkę poczekać. Była już prawie u celu. Zaczęła sadzić długie skoki, czasem lekko zmieniając ich tor. Wiatr ją unosił, była lekka, jednak czuła, że coś jest nie tak; w powietrzu wisiało napięcie, jakby za chwilę miało stać się coś złego. Do jej uszu dotarł wreszcie głos Nicodema, niemal niesłyszalne słowo... Zmrok? A więc o to mu chodziło. Wadera znów się uśmiechnęła. Do zachodu zostało jeszcze troszeczkę czasu, spokojnie zdąży. Spojrzała przed siebie, chwilę zastanawiając się nad następnym ruchem. W końcu wybrała, dosyć daleki głaz, ale raczej da radę. Wzięła głęboki oddech, cofnęła się minimalnie do tyłu i wzięła krótki, lecz mocny rozbieg. Wybiła się i na sekundę zawisła w powietrzu.
Wtem coś wyskoczyła z jeziora wprost na nią. Uderzyło z całym impetem. Arina poczuła palący ból na lewym boku. Wpadła do lodowatej wody, owionął ją chłód. Miała w głowie zamęt, zaczęła rozpaczliwie przebierać łapami. Do jej uszu wlewała się woda, otworzyła oczy, lecz jedyne co dostrzegła to wielki kształt sunący wokół niej.
Smok. Nie "zmrok", on wołał "smok". Arinie przyśpieszył puls, nigdy nie spotkała się z żadnym z nich, znała tylko opowieści innych wilków. Straszne opowieści. Nikt nie wiedział, że słucha.
W końcu oprzytomniała na tyle, by wynurzyć głowę na powierzchnię. Czuła fale, tworzone przez potężne cielsko smoka. Straciła orientację, nie wiedziała nawet gdzie płynąć. Woda znów stała się złota. Obróciła się w stronę, z której pochodził blask i jak przez mgłę dostrzegła sylwetkę Nicodema. Nie był już na brzegu, lecz nadal za daleko, by cokolwiek zrobić. Krzyczał, machał ogonami na boki. Tylko ten blask. Nagle sobie przypomniała. Zamknęła oczy i z całej siły skoncentrowała się na dnie jeziora. Znowu w nią uderzył, tym razem spod powierzchni. Wadera zakręciła się w wodzie, przez chwilę znów wszystko zasnuło jezioro. Smok się z nią bawił. Albo inaczej; bawił się nią. Mimo to nie przestawała. Najpierw poczuła ruch wody, pchający ją w górę. Po chwili coś dotknęło opuszków jej łap. Piasek. Arina rzuciła się do przodu, biegła w stronę światła. Ledwo nadążała z tworzeniem piaszczystej drogi; była ona zresztą nietrwała, mokry piach zapadał się pod łapami. Jednak biegła, czując na sobie spojrzenie morskiego smoka. Zwierzę znów wyskoczyło, lecz tym razem minimalnie chybiło, muskając tylko jej ogon. Kątem oka dojrzała jego sylwetkę. Błękitne łuski lśniły złotem, wielka płetwa pruła wodę. Gdyby nie to, że musiała ratować swoje życie, pewnie stwierdziłaby, że jest piękne. Młodziutka waderka przyśpieszyła. Zostało kilka metrów, także Nicodem odwrócił się i zaczął uciekać na brzeg. Smok był tuż za nią, jednak nie był już tak zawzięty jak wcześniej. Znudziła mu się. Arina skoczyła na skałę, a z niej prosto na brzeg. Przebyła jeszcze kilka metrów i potknęła się o własne łapy. Upadła na bok. Oddychała ciężko ze zmęczenia, lewy bok ją piekł. Spojrzała na niego i zacisnęła odruchowo powieki. Rana była płytka, można powiedzieć draśnięcie. Strasznie się jednak paprała, sprawiając wrażenie głębszej, niż w rzeczywistości. Gdy otworzyła powieki stał nad nią Nicodem. Na jego pyszczku malowała się troska, strach i gniew. Arina pokręciła głową, po czym chwiejnie stanęła na nogi. Po smoku nie było ani śladu. Popatrzyła w oczy młodego, rudego basiora. Jej spojrzenie mówiło: przepraszam. Bardzo przepraszam.
- Ani słowa Chasterowi - powiedziała cicho.
- Potknęłaś się o korzeń i wpadłaś na drzewo? - zapytał Nico.
- Dokładnie.
Nicodem? Co dalej? Chyba trzeba wrócić? Możesz wszystko podsumować.