Tamtego dnia pogoda w kompletnym przeciwieństwie odwzorowywała emocje Tery – była kolorowa, ciepła, choć nieupalna; była w sam raz. Niebem górowała niebieska poświata, niebywały błękit zesłany przez Bogów, które tylko wprowadzały wilka w euforię, lecz nie ją, nie Terę. Niewielkich rozmiarów pulchna kulka wylegiwała się na gałęzi, pierwszy raz odkąd opuściła swój mały świat ze smutkiem na pyszczku. Powodem tego była utrata bardzo bliskiego jej sercu osobnika, jakim był były członek tejże watahy, basior imieniem Carfid. Odszedł, zostawił Terę bez słowa i zniknął, pozostawiając ją samą, bez nikogo.
Wadera myślała, że dzień ten spędzi w samotności, patrząc na zachodzące słońce, paręnaście metrów nad ziemią, jednak jej ciszę zagłuszył głośny szelest, zaraz po tym odsłonięta gałąź, za którą stała wadera w kremowych barwach z gdzieniegdzie powpinanymi piórkami w futro. Spojrzała na swojego kameleona, po czym się odezwała:
– Tu chyba zajęte – szepnęła do swojego małego towarzysza, po czym zaczęła się cofać po drzewie, chcąc zostawić Terę w spokoju, jednak ta odezwała się i uśmiechnęła pod maską do wilczycy.
– Ależ proszę, miejsca starczy na naszą trójkę – zaakcentowała liczebność osób na gałęzi, spoglądając na kameleona, a wadera, której imienia jeszcze nie zdążyła poznać przycupnęła w komfortowej odległości od Tery i ułożyła się wygodnie.
– Mam nadzieję, że nie przeszkodziliśmy ci...? – zapytała niepewnie, a na jej pyszczku pojawił się lekki grymas zakłopotania, jednak szybko przeminął, kiedy wadera usłyszała odpowiedź.
– Nie, nie, właśnie sobie odpoczywałam, ale myślę, że rozmowa z kimś poprawi mi humor – powiedziała z cichym, prawie niesłyszalnym westchnięciem, przygarbiając się.
– Coś cię trapi, hm? – zapytała, jakby to było oczywiste, co w tym przypadku się sprawdziło. – ...jeśli chcesz, możesz mi opowiedzieć, chętnie posłucham, pomogę, jeśli będzie trzeba – uśmiechnęła się do Tery promiennie, na co mniejsza z lekkim zawahaniem kiwnęła głową, oznajmiając tym samym, że się zgadza.
– Straciłam kogoś, na kim mi bardzo zależało... – zasmuciła się, zniżając nieco łebek bliżej łap. Jej dotychczas wielkie, sterczące uszy oklapnęły, a ogon zawisł swobodnie za gałęzią, już nie poruszając się z taką energią, jak kiedyś.
– Och... Przykro mi... – Uśmiech zszedł jej z pyska, a zastąpiło go lekkie zdziwienie i współczucie. – Jeśli jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić... – zaczęła, lecz nie dokończyła, bo Tera z łzami w oczach odwróciła łebek w jej stronę i szepnęła przez maskę:
– Proszę, powiedz, że on wróci...
Lu? Wybacz, że po czasie, ale nie za bardzo wiedziałam, co wymyślić. Jeśli to nie problem, popłakusiaj troszkę z Tercią (#TeraSzukaPsychologa) c: