Szczerze trzeba przyznać, że Arina miała już dosyć dzieciństwa.
Od dnia, w którym znalazła watahę, minął ponad rok. Wadera w niczym nie przypominała już tamtej puchatej, złotej kuleczki. Urosła, zmieniła się. Stała się piękną, smukłą waderą o zgrabnych kształtach. Jej futro nie było już tak puchate i długie jak kiedyś. Ponadto przybrało nieco ciemniejszą, zgaszoną barwę, choć Arina zauważyła już, że podczas zimy znów staje się niemal białe.
Tak naprawdę wadera nie czuła się już szczeniakiem - jasne, lubiła się z kimś zabawić, jednak i tak nie za bardzo miała z kim. Była najstarszym ze szczeniąt. Zresztą mogła być już nawet dorosła - nikt nie znał daty jej narodzin. Gdy przybyła do watahy ktoś obejrzał ją i rzucił: osiem miesięcy.
I tak już zostało.
Włóczyła się teraz, zataczając duże koła. Na przemian spacerowała i truchtała, odwiedzając swoje ulubione miejsca. Co jakiś czas napotykała inne wilki, rzucała uprzejme "dzień dobry" i biegła dalej. Przynajmniej jedno się zmieniło; wreszcie mogła w pojedynkę poruszać się po watasze. No, ale tylko po niej.
Tak rozmyślając, Arina wkroczyła do niewielkiego, brzozowego lasku. Uwielbiała go. Nie tyleż z powodu samych drzew, choć one też były niczego sobie. To, co najbardziej ją przyciągało, to miękki, wrzosowy dywan. Co prawda, wrzosy rozkwitną dopiero za jakiś czas, lecz i tak było pięknie.
Arina wzięła głęboki oddech i niemal zachłysnęła się powietrzem. Kilka metrów przed nią ktoś siedział. Przypominał wilka, jednak wadera dobrze wiedziała, że nim nie jest. Postać była czarniejsza od nocy, a jej futro stapiało się z otoczeniem, dosłownie. Wyglądała jak...
Cień.
No tak, ktoś opowiadał jej o jakichś meteorytach, o duchach, które pojawiły się na ziemi. Musiała przyznać, że jakoś nieszczególnie wtedy uważała. Ale była po treningu z Alpinem, na którym w kółko musiała próbować podnosić kamienie. Oczywiście nie fizycznie, lecz magią. W końcu "piasek to rozdrobnione skały i nie powinnaś mieć z tym żadnych problemów" jak to mawiał jej mentor.
A teraz stała naprzeciwko ducha. Nie wiedziała, jak ma się zachować; uciekać, walczyć, podejść? Postanowiła po prostu się wycofać. Powoli, łapa za łapą do tyłu. Lecz zjawa już ją zauważyła. Falujący cień spojrzał wprost na nią. Arina westchnęła - za późno by odejść. Zresztą duch wcale nie wyglądał na złego. Był raczej smutny i zagubiony, było to czuć z daleka.
- Witaj... - zaczęła wadera, robiąc krok do przodu - Ym... Jestem Arina... A więc, duchu...
- Nazywam się Gwendolin De La Irian - poprawiła ją zjawa. Jej głos był zaskakująco dziecinny. Dopiero teraz Arina zauważyła, że stoi przed nią szczeniak, być może niewiele starszy od niej.
- No dobrze, Gwendolin, czy coś się stało..? - spytała Arina, czując się już kompletnie głupio. Jasne, że się stało! Ona była duchem!
Gwendolin spojrzała na nią swoimi wielkimi oczami. Tylko one nie były czarne, miały barwę zgaszonego różu.
- Nie wiem - rzekła w końcu cicho - nie pamiętam.
Arina nie wiedziała co powiedzieć.
- Masz jakąś rodzinę? Mamę, tatę, rodzeństwo? - spytała delikatnie.
- Siostrę, Lir... - odparła z początku pewnie Gwendolin, lecz zaraz umilkła.
Arina zaczęła intensywnie myśleć. Chciała jej pomóc. Próbowała skojarzyć ducha z kimkolwiek z watahy, lecz nagle dotarło do niej, iż Gwendolin mogła pochodzić z każdego zakątka ziemi. Chciało jej się płakać, nie mogła patrzeć na nadzieję w oczach młodej wadery. Wtedy ją oświeciło. De La Irian! Pearl miała tak na imię! Tylko że duch powiedział Lir... Zaraz, jej matka! Matka Pearl, Liria! Wszystko się zgadzało.
- Posłuchaj Gwendolin. Wiem jak ci pomóc, ale musisz tu poczekać. Proszę, obiecaj mi, że nie znikniesz - poprosiła Arina. Serce zaczęło bić jej mocniej. Zjawa nie odpowiedziała. Trudno, najwyżej przebiegnie się na marne.
Złota wadera zaczęła pędzić w stronę serca watahy. Wiedziała, gdzie mieszka Liria, ba, każdy o tym wiedział. Tak wystrojonej jaskini nie miał nawet sam alfa.
Dotarła na miejsce po kilku minutach. Dawno nie biegła tak szybko, ale nie było czasu na odpoczynek. Wparowała do środka, mając nadzieję, że Liria jest w domu. Była. I patrzyła teraz na nią wielkimi ze zdziwienia oczami.
- Co ty tu robisz? Kto pozwolił ci wejść? - zagrzmiała oburzona lokatorka. Obrzuciła zdyszanego szczeniaka władczym spojrzeniem. Arina przewróciła oczami.
- Lirio, musisz ze mną biec- rzekła z naciskiem na ostatnie słowo.
- Nic nie muszę, a teraz wyjdź z mojego domu! - warknęła Liria.
Arina podeszła bliżej i spojrzała jej prosto w oczy.
- Spotkałam twoją siostrę. Spotkałam Gwendolin, ona...
- Prowadź -przerwała jej lodowatym tonem Liria.
Wilki bez słowa wybiegły na zewnątrz. Szczeniak na przedzie, starsza wadera tuż za nią. Arinę zdziwiło to, jak Liria łatwo dotrzymuje jej kroku. Nie sądziła, by ta majestatyczna wadera przywykła gdziekolwiek się spieszyć. Widocznie wieść o siostrze dodała jej skrzydeł.
Wparowały między brzozy, depcząc niewinne wrzosy. Arina zaczęła gorączkowo rozglądać się za cieniem, lecz ku jej przerażeniu nikogo nie znalazła. I znów zachciało jej się płakać.
- Przysięgam ci, że ona tu była... - powiedziała, nie patrząc w stronę damy. Nagle usłyszała cichy szum, powietrze wypełniła ta sama, mroczna aura. Tym razem była jednak inna. Pojawiła się w niej nadzieja.
- Gwen... - szepnęła Liria. Arina szybko się odwróciła i wydała z siebie jęk ulgi. Duch stał naprzeciw starszej wadery. Stykały się niemal nosami, cienista sierść zjawy muskała bok jej siostry. Przez chwilę wilki nic nie mówiły. W końcu Liria przyciągnęła Gwendolin do siebie, pozwalając wtulić jej się w swoje czekoladowe futro.
- Tak strasznie za tobą tęskniłam... - szepnęła, ściskając siostrę. A Gwendolin zaczęła płakać.
- Liria, ja nie wiem, co się stało, dlaczego odeszłam... - wychlipała młodziutka wadera. Liria odsunęła się, po czym spojrzała jej prosto w oczy.
- Gwen, ja wiem. Wiem, że byłaś bardzo dzielna, że poległaś walcząc. Zdajesz sobie sprawę, że kogoś uratowałaś? - rzekła delikatnie - Nie znam może szczegółów, ale to wystarczy mi, by powiedzieć, iż poległaś z honorem, jak na królewską córkę przystało. Jestem z ciebie dumna, rodzice na pewno także. I nadal cię kochamy. Na zawsze...
Arina przypatrywała się tej scenie ze łzami w oczach. W sumie może powinna je zostawić na osobności..? Lecz nagle z Gwen zaczęło się coś dziać. Cienie otaczające waderę zniknęły, jej futro nie było już tak nienaturalnie czarne, gdzieniegdzie pojawiła się delikatna biel. Największa zmiana zaszła w jej oczach - przybrały kolor intensywnego, nasyconego różu. Nie były już zgaszone, lecz pełne życia. Liria uśmiechnęła się, po czym trąciła siostrę nosem.
- Gwen, nie zostawaj tu, jeśli nie musisz - powiedziała. - Idź tam, skąd przyszłaś. Kiedyś do ciebie dołączę, mama także. I nie myśl, że to coś złego. Tak musi być. A kiedy znów się spotkamy, opowiem ci wszystko; o życiu w watasze, o mojej córeczce...
- Obiecujesz? - zapytała nieśmiało pogodzona już z losem wadera.
- Obiecuję.
Gwen jeszcze raz przytuliła się do starszej siostry, wdychając jej zapach. W końcu odeszła, rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając za sobą tylko poczucie miłości.
- Dziękuję - powiedziała Liria, robiąc krok w przód. Arina z szacunkiem schyliła głowę. Patrzyła za odchodzącą damą jeszcze chwilę, nim ta nie zniknęła wśród drzew. W końcu westchnęła i truchtem ruszyła w dalszą drogę. Miała jeszcze trochę czasu nim zapadnie zmrok, a chciała pobyć sama. I tym razem bez żadnych duchów - pomyślała, uśmiechając się pod nosem.