Otworzyłem oczy. Las płonął. Ogień był wszędzie. Spojrzałem w górę. Tera słodko spała, ale nie na długo. Wybiłem się od ziemi i jednym susem wskoczyłem na drzewo, pojawiając się obok niej.
— Wstawaj, Tero! Las płonie!
Wadera otworzyła zaspane oczy. Potrząsnąłem nią jeszcze raz, aż w końcu odzyskała świadomość. Siedzenie na drzewie nie było bezpieczne, ale w tamtym momencie żadne z wyjść nie było dobre.
— Co się stało, dlaczego?
— Nie wiem. Bardziej od życia roślin interesuje mnie teraz nasze własne.
— Nasze... — powtórzyła.
— Tak, Tero. Nie jestem aż tak bezduszny, myślę również o innych.
Westchnąłem, szukając jak najlepszego rozwiązania. Z drugiej strony najlepszym rozwiązaniem w moim wypadku było zatopienie się w ogniu. To jedyne, czego chciałem, ale nie mogłem być samolubny.
— Co powiesz na dziewiczą podróż w powietrznej bańce? To pierwsza i jedyna oferta tego dnia.
Wadera wybuchnęła śmiechem i z rozbawieniem pokiwała głową. Zdecydowanie nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji. Jedna myśl i środek naszego transportu był gotowy. Jako dżentelmen puściłem ją pierwszą. Mydlana bańka zachwiała się, gdy złotooka wkroczyła na jej pokład.
— Jesteś pewien, że się w niej zmieścimy?
— Nie, ale to nieistotne. Ważne, aby dowiozła nas w bezpieczne miejsce.
— Czyli gdzie? — zapytała.
— Nie wiem, ty mi powiedz — uśmiechnąłem się pod nosem, wprawiając kulę w ruch.
Nie sądziłem, że będzie to tak gwałtowne, toteż nie mogłem przewidzieć, że wpadnę na Terę, przygniatając ją całym ciałem. Gdyby nie silna wola, cała konstrukcja poszłaby z dymem, lekko mówiąc. Stanąłem na chwiejnych nogach.
— Złap się czegoś, Ter.
— Ter?
— Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie, proszę. Po prostu się posłuchaj — mruknąłem, całkowicie skupiając się na prowadzeniu.
— Tyle że nie mam czego się złapać, chyba że ciebie.
— Jak chcesz.
Złote słońce powoli wschodziło, przedstawiając nam najpiękniejszy spektakl na świecie. Spojrzałem na Terę kontem oka. Już nie była smutna. Zapewne w głębi duszy nadal cierpiała, ale teraz żyła chwilą. Radość ogarnęła jej ciało.
— Kto by się spodziewał.
— Co?
— Tak małe stworzenie może posiadać jeden z najpiękniejszych uśmiechów na planecie. — Z pewnością ją lekko zawstydziłem. Nie lubiłem tego robić, ale pochwała to nic złego. — Masz jakiś pseudonim? Twoje imię powtarzane w kółko staje się nudne.
— Nie mam, a co, wymyśliłeś już coś?
— Nie, ale wciąż myślę.
Tero? Żyję, i.. i coś robię powoli. Liczę, że nie zrazi Cię ich pogoda ducha. Wybacz długość.