- Zaraz wrócę. - mruknął cicho - Zostań tutaj.
Basior przyłożył nos do ziemi, uważnie wąchając każdy jej centymetr. Sunął przed siebie, poszukując odpowiednich roślin. Każda z zebranych przez niego roślin miała inny kolor. Niektóre były zielone, inne niebieskie, świecące delikatnym światłem. Ich barwy postrzegał identycznie, a mimo wszystko doskonale potrafił odróżnić prawie że takie same, trujące rośliny, od tych o magicznych, leczniczych właściwościach. Woń, jaką wydzielały, mówiła sama za siebie. Większość wilków bez zawahania stwierdziłaby, że ich zapach niczym się nie różni, a jednak wyczulony nos Nicodema potrafił wyczuć delikatną nutkę trucizny w roślinach, które pomylone z innymi, mogłyby zabić w kilka godzin.
Po paru chwilach, sześć ogonów wyłoniło się zza krzewów, wraz z głową szczeniaka. Trzymał w pyszczku bukiet różnych ziół. Położył je na ziemi, porwał na drobne szczątki i ostrożnie przyłożył do rany Ariny. Ta spojrzała na niego z zaciekawieniem, ale i niepokojem.
- Ufasz mi? - zapytał cicho, patrząc w szare oczy wadery.
Ta skinęła lekko łebkiem. Basior uśmiechnął się delikatnie.
- Te rośliny przyspieszą gojenie. Zmyj je za dwie godziny.
- Znasz się na tym, co? Chcesz w przyszłości zostać zielarzem?
- Uzdrowicielem. - odpowiedział - A ty Arino? Kim chciałabyś być?
Arina?
Zaczęłam pisać w trzeciej osobie, bo tak prościej mi opisywać kolory.
I wybacz za tak krótkie opowiadanie, ale wydaje mi się, że dobrze zakończyć na tym momencie.