W końcu natrafiłem na duże zbiorowisko na polanie, wsłuchałem się w rozmowy i dostałem to, czego potrzebowałem. Airov. Alfa, Airov. Zapamiętałem. Zapamiętałem i wycofałem się z powrotem między gęste, ciemne drzewa.
Nie wiedziałem gdzie go szukać, ale podświadomie nie chciałem pytać o niego żadnego z widzianych w oddali wilków. Powietrze stało, gęste od niedawnej tragedii. Atmosfera gęstniała z każdą godziną, przybliżającą noc. Razem z zachodem słońca zaczynano przypominać sobie wszystkie krzywdy i zdarzenia, o których nie myślano w ciągu dnia przez natłok zajęć. Zamierzałem udać się wprost do przywódcy.
Gdy mrok zapadł już całkowicie, długo włóczyłem się między śpiącymi wilkami. Udało mi się podsłuchać jeszcze kilka rozmów, dzięki którym wiedziałem już, gdzie mam się udać. Szczerze dziwiłem się, że jeszcze nikt mnie nie wykrył i nie zabił. Widocznie ta wataha już od długiego czasu nie miała chwili odpoczynku. Może, spodziewając się kolejnych nieszczęść, korzystają z każdej minuty snu…
Dotarłem do miejsca, w którym podobno miał być „Airov”. Nie spał, ale też nie patrzył na mnie.
- Dlaczego się tutaj włóczysz? – zapytał cicho – Czego chcesz?
- Wolałem nie konfrontować się z całym twoim stadem na otwartym terenie. Z tego co zdążyłem zobaczyć, to dość zgrana wataha, więc nie zdziwiłbym się gdybym wtedy nie dożył tej rozmowy.
Rozmawialiśmy. Opowiedziałem młodemu basiorowi o tym jak do niego trafiłem. Napomknąłem też o pomocy udzielonej napotkanej waderze.
Wilk nie był w nastroju do przepychanek i choć patrzył na mnie w lekka krzywo, zgodził się bym został. Odszedłem od niego z lekkim uśmiechem, którego nikt nie mógłby dostrzec w ciemności. Odszedłem jak najszybciej, by znów pogrążyć się w nużącej samotności.
Po moim grzbiecie przebiegł ostry dreszcz, wywołany zimnym, nocnym wiatrem. Nawet kiedy we dnie bywało już bardzo ciepło, nocami potrafił panować przejmujący chłód. Rozejrzałem się. Tej nocy nie było widać gwiazd. Niebo zaszło całkowicie chmurami, co zapowiadało deszczowy dzień. Wzdrygnąłem się i głęboko wciągnąłem powietrze. Burza. Truchtem przebiegłem przez jakąś ścieżkę, gubiąc zupełnie delikatne światło księżyca, przebijające się przez okrywę chmur. Dotarłem nad wodopój – strumień wpadający do głębokiej na kilka metrów naturalnej studni.
Nachyliwszy się nad ciemną tonią, przymknąłem oczy i zacząłem powoli upijać kojące łyki wody. Nagle poczułem, że woda lekko się poruszyła. Otworzyłem oczy, nadal trzymając łeb tuż nad powierzchnią. Patrzyłem, jak coś dużego przetacza się w mrocznej otchłani, powoli zbliża się do mnie. Przez cały ten czas nie udało mi się zidentyfikować kształtu. Trwałem w bezruchu, ale nie wiem czy dlatego, że tak bardzo fascynowało mnie to, co obserwowałem, czy dlatego, że byłem tak bardzo przerażony.
- Uciekaj.
Oderwałem wzrok od wijącego się pode mną kształtu i spojrzałem przed siebie, skąd dochodził głos. Z początku nic nie zobaczyłem, po chwili jednak z cienia wyłoniła się niewyraźna sylwetka drobnej wilczycy. Była wyraźnie smutna. Patrzyła mętnie na wodę.
- Uciekaj. Zabije cię.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie na studnię. Nie zdążyłem jednak się oddalić, nim obślizgłe pazury wbiły mi się w łapę. Nie wydałem z siebie nawet głośniejszego tchnienia. Wyrwałem się i odskoczyłem dość daleko, by móc jeszcze przez chwilę się przyglądać.
Ze studni zaczęła wyłazić z początku bezkształtna kreatura. Obwieszone glonami i cieknące mułem ciało szybko przybrało jednak postawę wynaturzonego wilka. Wilka, który zaczął biec w moją stronę wydając chrapliwe, oślizgłe warknięcia.
Odwróciłem się od niego i pobiegłem przed siebie. Trafiłem na przekroczoną wcześniej ścieżkę. Za sobą dalej słyszałem obleśne pomruki lecz miałem chwilę na przetrawienie sytuacji. Co to było? I kim była ta wadera?
Nie miałem aż tyle czasu, by to dokładnie przemyśleć. Przede mną stanęła Akatala, wyraźnie zdziwiona tym, że mnie widzi.
- Co tutaj robisz? – zapytała podejrzliwie.
- Tak się składa, że przyłączyłem się do twojej watahy. Cieszysz się? Z pewnością. Niestety, mimo moich najlepszych intencji, już zostałem tutaj przez coś zaatakowany. – przerwałem, by złapać oddech – Nie chciałbym wyjść na prześladowcę, ale czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie teraz idziesz?
Wilczyca minęła mnie i ruszyła wzdłuż ścieżki, w stronę, z której właśnie przybiegłem.
- Idę do wodopoju. Nie spodziewałam się, że jeszcze kiedyś cię zobaczę.
Nie wydawała się z tego faktu szczególnie zadowolona. Szła dalej przed siebie.
- Nalegam więc, żebyś się zatrzymała. Bo widzisz, właśnie tam coś jest. I to COŚ chyba nie jest zbyt przyjazne. I być może, i to nie jest nic pewnego – zawahałem się. Wolałbym uniknąć takich skutków gdy właśnie znalazłem dom – przyprowadziłem je tutaj za sobą. Może być w tej chwili nawet za tobą.
Akatala zatrzymała się, odwróciła do mnie i wlepiła wzrok w coś za mną. Co za ironia.
- Jest za mną… - westchnąłem.
Wadera skinęła głową.
- Topielec… - syknęła.
Spojrzałem za siebie. Kilka metrów ode mnie stała ociekająca wodą, śmierdząca i wydająca z siebie charczące pomruki postać.
- Topielec…? – zapytałem, przybliżając się do Akatali. Wcześniej tylko słyszałem plotki o tych zjawach, zbyt cielesnych i rzeczywistych jak na duchy – Czy nie powinien więc zostać przy wodopoju?
- Poszedł za tobą – mówiąc to, cofała się po kroku – Widocznie dałeś mu wielkie nadzieje na zabawę.
Dlaczego ja, głupi, nigdy nie potrafię uciec w odpowiednim momencie?
Akatalo? To tak, co by skorzystać z listopada…