4 listopada 2018

Od Coelicolae cz.2 i 3

Jak miał na imię? To jedyna rzecz, której o nim nie wiedziałam. W niektóre dni w ogóle nie mogłam go znaleźć. Hierarchia jako tako nie działała, ale byłam w stanie zauważyć kto tu dominuje, kto potrzebuje czyjejś uwagi, kto siedzi z boku i przygląda się innym, a kto jeszcze ma wszystkich i wszystko najgłębiej jak się da. “Mój” basior nie należał do żadnej z tych grup, ale przez jego chłodny stosunek do pozostałych członków nie był faworytem watahy. Angażował się. Praca pochłaniała go całkowicie. Jeśli się za coś brał to stawało się to skończone. Wspominałam już, że utracili moce? A więc przypominam. Dzięki temu zdołałam prześledzić jego historię po dołączeniu do watahy.
Polubiłam go. Cholernie ciekawy typ. Takiego mi było trzeba.
Tego dnia osiedlili się pod jednym z borów, aby przenocować. Noc była jasna jak nigdy. Góry śniegu odbijały światło księżyca, który wówczas był w pełni. Powłóczyłam nogami w puchu. Czułam jak moje zmęczone serce sapie z wysiłku, wydzielała ostatnie resztki ciepła. Moja długa sierść była twarda i nieprzyjemna. Lód który ją pokrył kuł mnie boleśnie.
Jutro mnie znajdą… Będę spać z otwartymi ślepiami, z Jego zimnym, nieruchomym ciałkiem w sobie. Obedrą ze skóry, z kości zrobią naszyjniki.
Od tych kilku tygodni karmiłam się jedynie resztkami z ich uczt. Gdy opuszczali miejsce posiłku rzucałam się na martwe zwierzę. Gdyby ktoś lub coś przeszkodziło by mi w tym czasie najpewniej zabiłabym osobnika. I wbrew sobie, najpewniej zjadłabym i jego.
Nie, to nie byłabym ja. To byłaby Ostentum. Tylko ona byłaby do tego zdolna. Ta druga strona, to nieszczęsne monstrum. Strach jaki przed nią był najsilniejszym strachem jaki odczuwałam, choć to JA byłam Ostentum. JA byłam owym demonem i bezwzględnym niszczycielem. JA, czyli Ostentum byłam zdolna do przegryzienia się przez czaszkę, rozerwania klatki piersiowej i rozrzuciwszy wnętrzności - kanibalskiego aktu zjedzenia brata wilka.
Jednak to nie miało na szczęście miejsca. Resztki mimo to nie starczały. Z każdym dni traciłam siły, traciłam zapał, traciłam nadzieję, ale się nie poddałam.
Tej mroźnej nocy mój ulubieniec stał na nocnej warcie. Pozostali strażnicy wyśmiali go i nieco pobudzeni ptasim sokiem pobiegli do lasy.
I D I O C I
Stanęłam na skraju urwiska i upewniwszy się, że nikt mnie nie obserwuje zaczęłam przemianę. Pozornie zwiększyłam masę swojego ciała, aby ukryć już dość widoczny, odstający brzuch. Czarna, lśniąca sierść ustąpiła miejsca beżowej, miejscami białej lub szarej. Stała się puszysta, gdzieś w okolicy szyi pojawiły się także warkoczyki. Oczy smutne, stare i tajemnicze. Cała głowa zmieniła kształt. Dorzuciłam jeszcze do tego starą, brązową pelerynę, kolorową chustą ze sznurków owinęłam szyję. Przewiesiłam przez kark starą torbę. Ten ubiór zachowałam jeszcze od spotkania z Linet. Zginęła jakieś 3 miesiące temu utopiwszy się w rwącej rzece Altum. Owszem, przywłaszczyłam sobie jej rzeczy. Jestem prawie pewna, że nie pogniewałaby się. Zresztą gdy wrócę do pełni sił to odwiedzę ją w zaświatach.
Tak przygotowana ruszyłam w stronę stojącego na warcie basiora.
Nie ukrywam, pomimo moich licznych wystąpień złapała mnie autentyczna trema. Serce zaczęło mi szybciej bić, krew uderzyła do mózgu, język zaczął się plątać… Wiecie. Opanowałam się w ostatnim momencie.
Kurtyna w górę...
Stanęłam tuż za nim. Umiejętność bezszelestnego skradania. Obrócił się dopiero wtedy gdy pozwoliłam sobie na głośniejszy i dłuższy oddech, który basior musiał poczuć na karku. Nie widziałam jego oczu. Głowę miałam pochyloną.
- Chłopcze… - zaczęłam powolnym, ochrypłym głosem. - Szukam strażnika na tę noc.
Milczenie. Wyjęłam worek monet z torby i rzuciłam przed łapy basiora.
- Więc jak Alpinie?


cz.⅔ i jednocześnie 3/3.
Alpinie?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template